Znak, 2011
Liczba stron: 272
Znani z telewizji i radia panowie Mann i Materna odkurzyli stare teksty i w całkiem luksusowej formie ruszyli na podbój regałów księgarni. Podbój okazał się dużym sukcesem, bo twarze znane, powszechnie lubiane i darzone sympatią sprzedadzą wszystko – nawet lekko nieświeże teksty.
Tak… nie mylicie się. Nie bardzo mi się podobało. Duet autorski wspomina swoje podróże po świecie, które ilustrowane są marnej jakości amatorskim zdjęciami, które z kolei dość dobrze oddają klimat lat osiemdziesiątych. Zaczynają od podróży odbytej luksusowym statkiem, na którym występowali w szeroko pojętej roli konferansjerów. Jak wszyscy podróżujący tym statkiem i oni mieli nadzieję na dokonanie lukratywnej wymiany handlowej na śródziemnomorskich rynkach. W przeciwieństwie jednak do starych wyjadaczy, panowie M i M większego sukcesu nie odnieśli. I jako nieliczni z grupy oddali się zwiedzaniu mijanych portów.
Inne podróże to przede wszystkim odkrywanie pełnego barw, zamożnego zachodu oferującego przybyszom ze wschodu kolorowy zawrót głowy. To, co powstrzymało podróżników od całkowitego zachłyśnięcia się bogactwem produktów na półkach to oczywiście fundusze. Z tymi rzeczywiście na początku było krucho – ciągłe przeliczanie cen w restauracjach i w sklepach to coś, co każdy z nas, przedstawicieli starszego pokolenia, zupełnie nieźle pamięta.
W przypadku duetu M & M mamy jeszcze dużo wspomnień zakrapianych trunkami, które łagodziły szok przejścia przez granice, dużo wypalonych papierosów i kilka zabawnych anegdot. Nie na tyle jednak zabawnych, abym je zapamiętała. Chociaż skończyłam lekturę 24 godziny temu jestem w stanie przytoczyć może ze dwie historyjki. Najbardziej utkwiły mi w pamięci wspomnienia Krzysztofa Materny, który z zapaleniem spojówek czy inną uciążliwą przypadłością okulistyczną udał się na wymarzony i wyśniony turniej golfowy w RPA. Życie szybko zweryfikowało jego marzenia i jak to czasem się zdarza, K. M. mógł co najwyżej obejść się smakiem niewykorzystanych okazji.
Jak przyznali autorzy, książka powstała dla pieniędzy. Ja ją jednak chciałam przeczytać dla przyjemności… Dostałam książkę nijaką, mało śmieszną i sztampową – każdy kto mógł podróżować w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych mógłby opowiedzieć podobne anegdoty i pokazać wyjęte z domowego archiwum zdjęcia z uciętymi dachami fotografowanych zabytków…