Korporacja Ha!Art, 2013
Liczba stron: 221
Jestem namacalnym przykładem na to, że nagrody literackie są drogowskazem dla czytających. Uhonorowany Paszportem Polityki Ziemowit Szczerek i jego książka o dziwnie brzmiącym tytule „Przyjdzie Mordor i nas zje” weszli do mojej świadomości literackiej właśnie tym bocznym, awaryjnym wejściem, zarezerwowanym dla laureatów. Przekonałam się, że chcę sięgnąć po książkę po spotkaniu z autorem, zorganizowanym kilka miesięcy temu w Bibliotece Raczyńskich, gdzie Szczerek przyjął honorową nagrodę w przeglądzie nowości wydawniczych.
Celem wszystkich skumulowanych w powieści wyjazdów była Ukraina. „Przyjdzie Mordor i nas zje” jest więc książką o podróżach. Nie powiela jednak znanych schematów, lecz bezczelnie się z nich wyłamuje, przekazując obraz świata przefiltrowany przez wrażliwość narratora i przenosząc punkt ciężkości z miejsca na odbiorcę. Szczerek bardziej zainteresowany jest tym jak Ukraina odbierana jest przez Polaków, niż tym jaka jest naprawdę. Ciekawi go z jakimi uprzedzeniami jeździmy na wschód i w jaki sposób próbujemy je potwierdzić na własny użytek. Dla przykładu, większość studentów zapuszczających się na wschód za punkt honoru stawia sobie picie na umór z prawdziwym Ukraińcem, namawia więc jednego i drugiego, aż wreszcie znajdzie kogoś, kto ma słabą wolę lub czas na udział w alkoholowej libacji.
Książka pokazuje Polaków od nie najlepszej strony. Jedna z pojawiających się na kartach powieści bohaterek zauważa, że Polacy jeżdżą na wschód, by się tam dowartościować, poczuć się lepszymi, zamożniejszymi, bardziej cywilizowanymi. Pragniemy podbudować swoje ego i ponabijać się z biedy, zaniedbania i zaniechania wynikającego z zakrętów historii. Tego rodzaju podróż jest dla nas formą odreagowania, ponieważ my również jesteśmy obiektem kpin dla reszty Europy. I chociaż dużo w powieści goryczy, to jest też się z czego pośmiać i z czym polemizować. Autor nie feruje niepodważalnych wyroków, lecz poddaje pewne sprawy pod dyskusję.
Długo nie mogłam się zorientować czy książka jest powieścią czy reportażem. Za powieścią przemawiała osoba głównego bohatera o imieniu Łukasz, zaś za reportażem opis zjawisk i wydarzeń zza wschodniej granicy. Ostatecznie sam autor naprowadził mnie na trop, pisząc o dziennikarstwie w stylu gonzo, które w reportażu dopuszcza subiektywną relację i współuczestnictwo w opisywanych wydarzeniach. Czymkolwiek książka by nie była, czyta się ją wyśmienicie, trafia i do wyrobionego czytelnika, i do czytelnika szukającego w książkach silnych wrażeń i jazdy bez trzymanki. Mnie podobało się świeże, nieco obrazoburcze spojrzenie na wschód, śmiałość wypowiedzi, młodzieńczy rozmach i umiejętność opowiadania ważnych rzeczy w sposób syntetyczny. Jestem za!