WAB, 2010
Liczba stron: 275
Tym razem się bałam. Przeczytałam wcześniej dwie książki Kuczoka i obie bardzo mi się podobały. Oczarowały mnie i samą opowieścią, i charakterystycznym stylem autora. Bałam się, że „Spiski” ze swoją tatrzańską tematyką uderzą w złą nutę i pozostawią po sobie moje zawiedzione nadzieje. O tym jak bardzo się myliłam mam nadzieję napisać w tej notatce.
„Spiski” opowiadają o wsiach zagubionych u stóp Tatr oraz o śląskiej rodzinie, która zwykle spędza wakacje na Podhalu. Narratorem jest jedyny syn wspomnianej rodziny, który rozpoczyna swoje opowiadanie o rodzinnych związkach z górami w 1982 roku – czasach stanu wojennego i mistrzostw świata w piłce nożnej. Z biegiem lat charakter jego wspomnień zmienia się. Z niewinnych zabaw z góralskimi dziećmi przechodzimy w intymny świat popędu seksualnego, zabobonów, wnikliwych i uszczypliwych obserwacji codziennego życia górali. Śledzimy też rozpad małżeństwa jego rodziców i ich powolne podnoszenie się z ruin nieudanego związku.
Kuczok miesza elementy rzeczywiste z baśniowymi, koloryzuje folklor podhalański fragmentami dotyczącymi pustelniczki żyjącej w jednej z jaskiń, misiołaków, orgii w lesie, czy feromonów niezaspokojonej dziewicy drażniących nozdrza wszelkiego zwierza zamieszkującego lasy tatrzańskie. Jest przy tym tak prostolinijny, że czytelnik wchodzi w wykreowaną rzeczywistość ze wszystkimi jej wadami i zaletami. I czuje się w niej świetnie.
Kuczok jest sprawiedliwy – w takim samym stopniu jest złośliwy w stosunku do swoich miastowych rodziców jak i do wsiowych górali. Jednocześnie jednak szanuje tych, o których pisze, traktując ich trochę z przymrużeniem oka, a trochę z estymą należną pradawnym zwyczajom. Żal mi było, gdy dotarłam do 275 strony i powieść się skończyła…