Sprawa Saint-Fiacre, Georges Simenon

 Dawno już nie czytałam kryminału z akcją osadzoną na początku XX wieku, w którym główną metodą śledczą jest obserwacja zachowań ludzkich, dedukcja i rozmowa. Takie powieści ze sławnymi detektywami (Miss Marple, Hercules Poirot, Maigret) pisali Agatha Christie, Georges Simenon oraz Raymond Chandler. Mimo tego, że w latach trzydziestych dwudziestego wieku kryminologia była już dość zaawansowaną nauką (wiadomo skąd wiem), Simenon pomija osiągnięcia w tej dziedznie i każe swojemu bohaterowi prowadzić dochodzenie w sposób staroświecki.

Maigret powraca do swojego rodzinnego, prowincjonalnego miasteczka Saint-Fiacre, którego głównymi atrakcjami są zamek zubożałej hrabiny, kościółek oraz jedyna w miejsowości oberża. Przybycie Maigreta ma charakter pół służbowy – na posterunku policji w Paryżu znalazł się anonim, w którym ktoś donosi, iż podczas pierwszej mszy w Święto Zmarłych w kościele zostanie popełniona zbrodnia. Nikt nie wierzy w tę informację, ale Maigret postanowia udać się na miejsce z sentymentu dla lat swojego dzieciństwa.

Rzeczywiście, jedna z osób obecna na mszy nie opuszcza kościoła o własnych siłach. Tropy prowadzą w kilku kierunkach i do końca nie wiadomo kto chciał pozbyć się tej osoby ze świata żywych. Ostatecznie otrzymujemy odpowiedź na to pytanie w okolicznościach podobnych do finałowych rozgrywek Poirota – wszyscy zainteresowani zostają zgromadzeni w jednym pomieszczeniu i tam, krok po kroku, zostaje zastawiona pułapka na mordercę.

„Sprawa Saint-Fiacre” trochę trąci myszką, ale oczywiście nie jest to pierwsza powieść z Maigretem, którą czytałam, więc wiedziałam czego się spodziewać. Co więcej potrzebowałam właśnie takiej książki, lekkiej, ale niegłupiej, z ciekawą zagadką do rozwiązania. Rozczarował mnie jedynie fakt, iż Maigret nie był główną osobą, która przyczyniła się  do rozwiązania zagadki śmierci w kościele.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *