Oficynka, 2011
Liczba stron: 158
Urzekły mnie psy na okładce, uwiódł tytuł i podtytuł – Psi kryminał, zwabiła spora czcionka i niewielka objętość książeczki. Co miałam dłużej czekać? Zaczęłam czytać zaraz po przyniesieniu książki z poczty. Skończyłam kolejnego dnia z mniejszym już entuzjazmem.
Narrację prowadzi widoczny na okładce bloodhound, który wabi się Albrecht, w skrócie Al. To pies niezwykle oczytany, zna doskonale dzieła Byrona, Szekspira, sprawnie posługuje się językiem łacińskim. Uwielbia błyszczeć swoją erudycją. Al wielbi swoją właścicielkę Laurę, która bez zbytniego powodzenia prowadzi firmę PR. Sama natomiast prowadzi się nie najlepiej, co Al często komentuje i nad czym ubolewa. Al przyjaźni się z innymi psami zamieszkującymi w drogim apartamentowcu i wraz z nimi przeżywa chwile grozy, gdy ktoś morduje psy na osiedlu. Postanawia wyjaśnić zagadkę zimnokrwistego mordercy.
Wydaje się być fajne, co nie? Ale tak nie jest. Książka jest przegadana i przefilozofowana. Przez większość czasu zupełnie nie wiadomo w jakim kierunku zmierza fabuła, ponieważ żaden z wątków nie jest wyeksponowany. Na pewno nie jest to kryminał, ponieważ ten wątek stanowi jakąś poboczną odnogę. Książka mogłaby być przede wszystkim komentarzem do mało moralnej współczesności oraz do życia singli. Sama Laura jawi mi się mocno jako antybohaterka i chętnie ugryzłabym ją w tyłek jakbym była Albrechtem.
Najsmutniejsze jest to, że nawet psy nie wydały mi się sympatyczne – jakieś takie wszystkie były rozlazłe i wymądrzające się. Żadnego nie polubiłam, chociaż wkurzało mnie, że ktoś chodzi i je morduje. Szkoda, że zamysł kryminału rozszedł się po kościach, bo pomysł na śledztwo prowadzone przez psy jest przedni. Ja jestem rozczarowana.