Wielka Litera, 2014
Liczba stron: 208
Trudno przejść obojętnie koło tytułu tej książki, szczególnie jest to trudne, gdy od lat prowadzi się bloga Czytam, bo lubię 😉 Chociaż z zasady nie tykam tego typu powieści, to tę jedną chciałam przeczytać, by sprawdzić jak czytanie i picie kawy uszczęśliwia ludzi.
Bohaterka tej książki od roku przeżywa żałobę po stracie swojej najbliższej rodziny. Pogrąża się w depresji, zaniedbuje siebie, swój dom i swoją kawiarnię, która nazywa się tak jak brzmi tytuł tej powieści. Nie chcąc już słuchać gderania przyjaciela i wspólnika, postanawia coś zmienić w swoim życiu i wyrusza do wybranej na chybił-trafił irlandzkiej wioski.
I to w zasadzie tyle. Chciałam napisać jedno jeszcze zdanie streszczenia, ale wówczas zdradziłabym zbyt dużo – chyba nawet wszystko. W tej książce są bowiem wszystkie stereotypy powielane bez umiarkowania w setkach produkowanych taśmowo powieści ku pokrzepieniu serc. Dodam, że serc niewieścich. Wyjazd, domek na wsi, fascynacja nieznanym, szansa na nowy start. Ileż można.
Na dodatek autorka tej powieści naprawdę nie za bardzo się wysiliła – postaci są zaledwie naszkicowane. Ona zagubiona, w depresji, znudzona życiem i histeryczna (brr…). On natomiast nieprzystępny, gburowaty, ale w głębi serca uczynny i czuły. Ta trzecia natomiast wzorowana była chyba na złej macosze z Kopciuszka – prawdziwa megiera. Poza tytułem, dość przyjemną dla oka okładką, książka ma jeszcze jeden plus – czyta się ją w mgnieniu oka, bo nie ma na czym się zatrzymać na dłużej.
PS.
Gdy wczoraj na Fb zapowiedziałam pojawienie się tej recenzji, pod wpisem pojawiło się sporo komentarzy osób, które przeczytały tę książkę. Cieszy mnie, że wśród nich jest wiele opinii pozytywnych – zobaczcie (KLIK)