Szczodre gody, Volker Klupfel & Michael Kobr

Akcent, 2011

Liczba stron: 384

No, tego się nie spodziewałam… Opis z okładki sugerował jakieś Szczodre gody – okultystyczne obrzędy, starodawne niemieckie tradycje. Na szczęście oprócz wzmianki, że przypada okres Szczodrych Godów, nie ma w książce żadnych nawiązań do sił nadprzyrodzonych. Jest za to zgrabnie napisana zagadka kryminalna oraz pokłady dowcipu.

Na polskim rynku pierwsza, w Niemczech już piąta część serii z komisarzem Kluftingerem zabiera nas do nowo otwartego luksusowego hotelu na szczycie góry. Komisarz został tam zaproszony wraz z żoną, jej przyjaciółką i jej mężem – doktorem Langhammerem. Panowie nie pałają do siebie sympatią i na każdym kroku prawią sobie złośliwości. Na otwarcie zaproszono również kilkunastoosobową grupę gości. Zaplanowano dla nich weekend ze zbrodnią – zabawę kostiumową, w której każdy ma odgrywać jakąś rolę. Kluftinger ma być Herculesem Poirot.

Sprawy się komplikują – już pierwszego wieczoru jeden z gości zostaje zamordowany. Zamordowany naprawdę, nie w zabawie. Chcąc nie chcąc, komisarz musi poprowadzić śledztwo, ponieważ na skutek śnieżycy i zagrożenia lawinowego nikt nie może dostać się do hotelu. Nikt nie może się też z niego wydostać. Nie działa również łączność telefoniczna.

I tu rozpoczyna się jazda bez trzymanki. Bo wyobraźcie sobie policjanta, komisarza kryminalnego, który boi się trupów i który ma więcej dziwactw niż przeciętny człowiek. Wśród nich dominuje oszczędność przeradzająca się w skąpstwo. Komisarz nie bardzo orientuje się w nowoczesnych technologiach, choć radzi sobie z napisaniem maila, za to drukuje czcionką o rozmiarze 72. I chociaż Kluftinger jest takim zacofanym, skromnym i nierozgarniętym życiowo człowiekiem, to normalnie można się w nim zakochać. Uwierzcie, nie da się o nim czytać bez głośnego śmiechu tu i ówdzie i uśmiechu od ucha do ucha przez większość czasu.

W śledztwie pomaga mu, a częściej przeszkadza, doktor Langhammer, który jest przeciwieństwem introwertycznego komisarza. Panowie, choć przez większość czasu grają sobie na nerwach, wspólnymi siłami zbierają dosyć dowodów, aby oskarżyć o morderstwo jedną z obecnych w hotelu osób.

Nie bez przyczyny na początku tego wpisu padło nazwisko Herkulesa Poirot. Fabuła przypomina konstrukcyjnie klasyczne kryminały Agaty Christie – zamknięty krąg podejrzanych i finałowa scena, w której komisarz gromadzi wszystkich w jednym pomieszczeniu i odtwarza kolejne kroki mordercy powtarzają się w wielu książkach autorstwa królowej kryminału. Ale to nie jedyna autorka powieści z trupami, która przyszła mi do głowy. Humor, który bije z kart książki kojarzył mi się cały czas z czytanymi wiele lat temu powieściami Joanny Chmielewskiej. Podobnie (na cały głos) śmiałam się przy „Lesiu”, „Wszystko czerwone” i innych wczesnych powieściach tej pisarki.

Kto lubi Christie i Chmielewską, będzie zauroczony Kobrem i Klupfelem.

Lada dzień pojawi się druga w Polsce, trzecia w Niemczech „Operacja Seegrund.”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.