Okropne nowiny, Philip Ardagh

okropne nowiny Philip Ardagh

 

Jeszcze Szaleńsza Stryjenka Szarlotta mieszka w wydrążonej krowie, do której wchodzi się przez dziurę w pupie, Szalony Stryjek Jack mieszka w domku na drzewie, tata maluje na suficie w holu niczym Michał Anioł tylko mniej udane postacie, w sumie to bardziej przypominające wątrobiankę niż ludzi, mama… też nie lepsza. Najbardziej rozgarnięty wydaje się Eddie, chłopiec, którego rodzina postanawia wysłać statkiem do Ameryki, aby tam nadzorował rodzinne interesy

Eddie wyrusza w podróż z opiekunką Lady Konstancją, jednakże nawet podczas rejsu zdarzają się dziwne rzeczy, z którymi chłopiec musi się zmierzyć.

Książka jest dla dzieci, lekko odmóżdża czytelnika, trochę śmieszy, trochę zaciekawia, trochę irytuje. Najbardziej denerwujące są wtrącenia w nawiasach, w których autor wyjaśnia różne oczywistości. Głowy nie dam, ale wydaje mi się, że dzieciom te wtrącenia mogą się spodobać.

Duża dawka absurdu jako przerywnik między poważniejszymi książkami jeszcze nikomu nie zaszkodziła, na mnie działa orzeźwiająco. To druga powieść Philipa Ardagha, którą czytałam i wciąż mam ochotę czytać kolejne absurdalne części przygód Eddiego.

Króliczek, Olgierd Dudek

http://img.kolporter.pl/mid/63/92770_Kroliczek.jpg
Książka frapująca, aczkolwiek prosta w wyrazie artystycznym i chyba dzięki temu tak wciągająca, bo wydaje się jakby akcja przetaczała się przed naszymi oczami. „Króliczek” to powieść współczesna i realistyczna, składają się na nią proste dialogi, bohaterami są zwykli ludzie w prowincjonalnym mieście pogrążonym w marazmie. Polska kategorii B w całej krasie ze wszystkimi swoimi problemami i bolączkami – bezrobociem, alkoholizmem, biedą, nudą, dulszczyzną i ogólną beznadzieją.
Na powieść składają się dwie części, które zazębiają się miejscem akcji oraz drugoplanowymi bohaterami.
Autor stawia ważne pytania: czy podążać za głosem serca czy za stabilizacją życiową, czy zaczynać wszystko od nowa czy budować związek na niezbyt pewnym gruncie. Obnaża polską religijność na pokaz, pranie brudów w gronie rodziny, plotkarstwo i typowe dla małych społeczności wściubianie nosa w cudze sprawy.
Klemek, bohater pierwszej części książki to facet myślący, dokonujący wyborów, empatyczny, rozdarty. Dzięki temu bardzo realny, prawie namacalny. Artur z drugiej części to podobny typ, ale ten przedstawiony jest bardziej ogólnikowo.
Duży plus dla autora za subtelność i za to, że nie uciekł się do taniego chwytu jakim jest nadużywanie wulgaryzmów. Mimo tego, że w książce opisywane są zdarzenia i osoby żyjące w półświatku autor szokuje realizmem opisów, a nie językiem.

Obietnica anioła, Frederic Lenoir & Violette Cabesos

http://www.odk.pl/obietnica-aniola,3584.JPG

Mont Saint Michel

Tak się złożyło, że Góra Świętego Michała to miejsce, do którego często wracam. To miejsce zaczarowane, przyciągające, a jednocześnie groźne, górujące nad człowiekiem i skrywające mnóstwo mrocznych sekretów.
Z książką zatem wiązałam duże nadzieje. „Obietnica anioła” jest powieścią, której akcja toczy się na Mont Saint Michel w XI i XX wieku, jednak ciężko opowiedzianą historię nazwać chociażby wciągającą.

Fabuła powieści toczy się równolegle w XI wieku i współcześnie. W średniowieczu bohaterami są benedyktyni zamieszkujący górę i wznoszący opactwo, podczas gdy w XX wieku tajemniczą przeszłość górze próbuje wyrwać młoda archeolog Johanna, która zainspirowana jest poprzez postać ducha bez głowy nawiedzającego ją we snach.

opactwo

 Taka konstrukcja powieści jest często wykorzystywana, jednak od wielu innych różni ją fakt, że „Obietnica anioła” jest po prostu nudna. Naszpikowana opisami architektury i faktami historycznymi nie gorzej jak encyklopedia. Watek ludzki ginie w natłoku wywodów faktograficznych. Poza tym postać Johanny absolutnie mnie nie przekonuje, jest to babka w moim wieku popadająca w depresję z powodu średniowiecznego mnicha, który rzekomo objawił jej się we śnie. Pewnie każdy czułby się zaintrygowany mnichem, ale psychoanaliza i depresja z powodu snu?!
Do połowy powieść bardzo mnie nużyła, a potem okazało się, że mogłam ominąć ponad 200 stron i przeczytać spisane na kilkunastu stronach wyznania brata Romana i wyszłoby na to samo – to chwyt poniżej pasa ze strony autorów. Po połowie książka bardziej się rozkręca, ale Johanna wciąż irytuje, a tajemnicza przeszość góry wcale taka tajemnicza nie jest.

Mont Saint Michel

 Fabuła jest bardzo przewidywalna, z początku rozwija się bardzo powoli, pod koniec mocno przyspiesza. Ale co z tego, skoro miałam wrażenie, że autorzy niepotrzebnie odwlekają zakończenie, bo przeciętnie bystry czytelnik dawno już poskładał fakty i większości się domyślił.

Zupa z granatów, Marsha Mehran; Szachinszach, Ryszard Kapuściński

zupa z granatów

 

Pisząca po angielsku Marsha Mehran pochodzi z Iranu, a jej debiutancka powieść „Zupa z granatów” ściśle jest związana z historią najnowszą tego państwa. Rewolucja w Iranie stała się powodem, dla którego rodzina autorki opuściła ojczyznę szukając spokoju w wielu krajach zachodnich. Bohaterki książki, trzy siostry, są także emigrantkami z Iraku. Uciekły z kraju do Anglii, a następnie Irlandii przed okrucieństwem rewolucji oraz z powodów osobistych.

„Zupa z granatów” oraz wcześniej przeczytana przeze mnie książka Ryszarda Kapuścińskiego pt: „Szachinszach” to historia tego samego kraju opowiedziana z dwóch różnych punktów widzenia. Dlatego też nie umiem rozdzielić tych dwóch pozycji.

U Kapuścińskiego mamy więcej faktów historycznych dotyczących panowania szacha Iranu Rezy oraz najnowszych dziejów państwa bogatego w ropę i tym samym w dewizy. Dowiadujemy się m.in. w jaki sposób zafascynowany zachodem szach próbował zreformować i zmodernizować gospodarkę i społeczeństwo irańskie nie bacząc na absurdalność swoich zachowań. Dla przykładu nakazywał budowę nowoczesnych linii produkcyjne w fabrykach, do których nie można było dojechać ze względu na nierozwiniętą infrastrukturę dróg; inwestował miliardy dolarów w armię co raz kupując sprzęt wojskowy, którego irańscy żołnierze nie potrafili obsługiwać. Na pustyniach powstawały w ten sposób ogromne industrialne cmentarzyska złożone nowiutkich z maszyn wojennych.

Społeczeństwo Iranu było podzielone. Faworyci szacha czyli uprzywilejowani mieszkali w bogatych dzielnicach, w willach okapujących bogactwem i złotem, niekoniecznie w przenośnym znaczeniu tego słowa. Ich ogromne wille znajdowały się za wysokim murem, oddzielając ich od reszty ludności żyjącej na skraju ubóstwa. Gdy do tego wszystkiego dodamy okrutną, lubującą się w torturach policję państwową oraz powszechne szpiegowanie i donosicielstwo mamy obraz kraju pod koniec lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku.

To wszystko w połączeniu z oczywistym zauroczeniem szacha kulturą zachodnią zostało odczytane przez fundamentalistów za zagrożenie kultury i religii kraju. W 1978 roku wybuchła rewolucja, podczas której zginęły tysiące ludzi, wielu uciekło z kraju, sam Reza szukał schronienia w Europie i Stanach Zjednoczonych.

I tutaj dochodzimy do „Zupy z granatów”. Siostry Aminpur o dźwięcznych imionach Mardżan, Bahar i Lejla to emigrantki z Iranu. Szczęścia i zapomnienia szukają w Anglii, a potem w małym irlandzkim miasteczku. Najstarsza z rodzeństwa Mardżan zakłada restaurację serwującą egzotyczne dania. Do pomocy ma dwie młodsze siostry. Niestety, przybyszki nie zostają serdecznie przyjęte w mieście. Mieszkańcy nie ufają im z różnych względów – razi ich ciemna skóra kobiet, ich nieprzeciętna uroda staje się potencjalnym zagrożeniem dla żon i matek, a restauracja jest silną konkurencją dla pubów i klubów będących w rękach miejscowego bogacza Thomasa McGuire’a.

Siostry skrywają przed światem prawdziwą przyczynę wyjazdu z Iranu. Związana jest ona z osobą średniej siostry Bahar, a także trudną sytuacją w ich ojczyźnie. Iran jawi się siostrom we wspomnieniach z dzieciństwa i wczesnej młodości jako piękny, daleki kraj, pachnący egzotycznymi przyprawami, to także troskliwi rodzice i względna stabilizacja. Iran to też niestety kraj niepokojów społecznych, podziemia politycznego, aresztowań, całkowitej władzy mężczyzn nad kobietami, czadorów i bezprawia. To miejsce, do którego żadna z nich już chyba nie chce wrócić.

Książka to także zbiór przepisów kulinarnych. Każdy rozdział zaczyna się przepisem na jedną potrawę, wokół której toczy się akcja. Tytułowa zupa z granatów to potrawa szczególna, bo dwa razy odgrywa ważną rolę w życiu sióstr.

„Zupa z granatów” to ciepła optymistyczna opowieść o złamanym życiu, samotności i nadziei na lepsze.

Siedemdziesiąt siedem zegarów, Christopher Fowler

http://www.poczytaj.pl/okl/47000/47211.jpg

 

Przy książkach Fowlera zazwyczaj odpoczywam – są to kryminały, ale akcja jest tak skonstruowana, że nawet podczas najbardziej żywiołowych opisów nigdy nie przyspiesza mi serce i nigdy nie pocą się dłonie. Wszystkie wydarzenia opisane w powieści pt: „Siedemdziesiąt siedem zegarów” dzieją się w tempie strawnym dla czytelników będących w wieku detektywów – bohaterów powieści – czyli mocno zaawansowanym. Poza tym przedstawiane historie są tak mało prawdopodobne, że w sumie mało wciągające.

W tej powieści wciąż jesteśmy w Londynie w latach siedemdziesiątych XX wieku. Jednakże do rozwikłania zagadki potrzeba będzie cofnąć się w przeszłość. Tym razem detektywi Arthur Bryant i John May próbują odnaleźć winnych licznych zabójstw dokonanych na członkach arystokratycznej rodziny Whitstablów. W śledztwie detektywom czasem pomaga, a czasem przeszkadza nastoletnia Sam, która jest świadkiem dwóch morderstw. Dzięki przenikliwości oraz niezdrowemu zainteresowaniu zbrodnią udaje jej się dotrzeć do nieznanych faktów, jednocześnie dociera do tajemnic związanych z traumatycznymi wydarzeniami ze swojej przeszłości.

Tym razem Fowler mocno poleciał z wątkiem tajemniczej maszyny wskazującej i skazującej na śmierć osoby związane z cechem zegarmistrzów. Nie umiem sobie wyobrazić takiego urządzenia, nawet na podstawie dość mglistych opisów zawartych w książce, tym bardziej, że urządzenie działające na zasadzie nowoczesnego komputera w powieści skonstruowane zostało pod koniec XIX wieku. Wygląda mi na to, że autor też nie wiedzial jak taka maszyna powinna wyglądać.

Trochę jestem rozczarowana fabułą książki, miała być dla mnie rozrywką, a raczej po jej przeczytaniu jestem zirytowana, chyba dlatego, że nie lubię fantastyki, nawet takiej serwowanej przez Fowlera w porcjach minimalnych.