O chłopcu, który ujarzmił wiatr, William Kamkwamba & Bryan Mealer

Edgard, 2019

Liczba stron: 296

Tłumaczenie: Katarzyna Iwańska

Cieszę się, że udało mi się natknąć na tę książkę. Zapewne przegapiłabym ją gdyby nie to, że na jej podstawie powstał film, więc książka zyskała drugie życie.

To opowieść na faktach. Narratorem jest William, chłopiec z Malawi, jedyny syn swoich rodziców, któremu pisany był los rolnika. Od dziecka pomagał rodzicom na farmie, która byłą podstawą ich egzystencji. Życie mieszkańców rolniczego Malawi ściśle związane jest z ilością i jakością upraw. Gdy kraj nawiedza klęska żywiołowa, ludzie umierają z głodu. Tak, dzieje się to w XXI wieku. Na skutek suszy, William musiał zrezygnować z nauki w szkole średniej, która w jego kraju jest płatna. Jego rodzice nie mogli sobie pozwolić na opłatę czesnego, ponieważ wszystkie oszczędności wydali na coraz bardziej drożejącą żywność. William spędzał czas w domu oraz miejscowej bibliotece, w której stały dwa regały książek. Chłopca najbardziej interesowały te o fizyce, elektryczności, hydraulice. Od dziecka uwielbiał majsterkować, więc opierając się na schematach, bo nie znał zbyt dobrze angielskiego, zaczął konstruować urządzenia, które miały na celu poprawę funkcjonowania jego rodziny oraz całej wioski. Z początku bawił się radyjkami na baterie, później skonstruował wiatraczek, który produkował ilość prądu wystarczającą do zasilenia radia. Zachęcony powodzeniem, postanowił zbudować wiatrak, który dostarczałby prąd do domu oraz pomógł nawadniać pole, by rodzina mogła zbierać plony dwa razy w roku. Droga do sukcesu nie była łatwa. Chłopak nie miał pieniędzy, a materiały były drogie. Na szczęście w pobliżu znajdowało się złomowisko…

Jak potoczyły się losy genialnego chłopca, który bez żadnej pomocy zdołał zrozumieć działanie prądu oraz ujarzmi wiatr, by wytwarzać elektryczność? Mam nadzieję, że zechcecie się sami przekonać. To urzekająca historia, którą warto znać, bo pokazuje, że formalne wykształcenie pomaga w szlifowaniu wrodzonego  talentu, a pokora i wytrwałość doprowadzają człowieka w miejsca, o których nawet mu się nie śniło. Budująca książka! Warto!

Jak już przeczytacie, koniecznie zajrzyjcie tutaj.

Wagiel. Jeszcze wszystko będzie możliwe. Wojciech Waglewski w rozmowie z Wojciechem Bonowiczem

wagielWydawnictwo Znak, 2017

Liczba stron: 277

Niedługo po wydaniu biografii Voo Voo, na rynku wydawniczym pojawiła się książka o Wojciechu Waglewskim. Ukazał się też nowy album grupy, więc intensywność różnego rodzaju wydawnictw dość spora. Miałam obawy co do książki „Jeszcze wszystko będzie możliwe”. Bałam się, że treść może być podobna do tego, co przeczytałam w biografii zespołu. Cytując artystę, o którym mowa, „to był mylny błąd”, a  moje obawy okazały się bezpodstawne.

Książka od pierwszych stron wciąga czytelnika. Waglewski to bystry obserwator rzeczywistości, świetny gitarzysta piszący ciekawe teksty do swoich pieśni. Dla niego istotne jest słowo, a nie techniczne sztuczki czy gitarowe solówki, które często są znakiem rozpoznawczym innych tuzów tego instrumentu. Jednak, jak sam mówi w swoich tekstach, nie poucza nikogo, nie mówi słuchaczom jak żyć. A jednak jest wzorem dla innych! Tu pozwolę sobie na małą dygresję, pewnego upalnego dnia na poznańskim Placu Wolności ubrany w marynarkę młody chłopak cierpliwie znoszący docinki znajomych czy nie za ciepło mu w tym przyodziewku powiedział: „Wojtek Waglewski uważa, że facet w pewnym wieku powinien nosić marynarkę!” Utkwiło mi to w pamięci, bo sama lubię Waglewskiego i czytałam wywiad,  o którym wspominał ten młodzieniec.

Książka pokazuje nam muzyczną ewolucję Wagla od dobrze zapowiadającego się gitarzysty studyjnego, poprzez poszukiwania swojego muzycznego „ja” w zespole Osjan,  aż po lidera własnej grupy, którą „zarządza” od trzydziestu lat. Waglewski od dawna jest artystą przez duże A, szanowanym przez innych muzyków, mającym swoich wiernych fanów: wielbicieli i wielbicielki. A nawet psychofanki. Z książki dowiemy się jak branża muzyczna wyglądała kiedyś, ile trudu kosztowało muzyków wydanie płyty czy wyjazd za granicę, ale także jak łatwo można było odpowiednim ludziom uprzykrzyć życie członkom zespołu.

Wagiel to także ojciec dwóch muzyków: Fisza i Emade, którzy także sporo zwojowali w branży i mają wpływ na twórczość ojca. Waglewski senior przyznaje się, że ich słucha i wiele im zawdzięcza. Voo Voo w swoim płytowym dorobku ma album pod tytułem „Wszyscy muzycy to wojownicy”, po przeczytaniu książki wydaje się to takie oczywiste. Polecam!

Fałszerze pieprzu. Historia rodzinna, Monika Sznajderman

falszerze-pieprzuWydawnictwo Czarne, 2016

Liczba stron: 288

Gdy ojciec Moniki Sznajderman otrzymuje przesyłkę z zagranicy, w której znajdują się stare, przedwojenne zdjęcia, otwiera się przed nią rodzinna historia, o której nie miała pojęcia. Pragnie dowiedzieć się o przodkach od strony taty jak najwięcej, on sam natomiast niechętnie wspomina swoje dzieciństwo i wczesną młodość. Jedyne, co jej pozostaje, to archiwa odszukanie miejsc i ludzi, łagodne namówienie ojca do rozmowy. Cały proces przypomina układanie puzzle. Obrazek, który się wyłonił nie jest kompletny, tu i ówdzie brakuje kawałka lub dwóch, w niektórych miejscach luki są jeszcze większe. Ale w końcu coś widać, w końcu autorka poznaje tych, od których się wywodzi.

Żydowska rodzina ze strony ojca była dość zamożna, wykształcona, niemal w pełni zasymilowana z Polakami. Dziadkowie autorki mieszkali w pięknym domu pod Warszawą, prowadzili bujne życie towarzyskie, a zdjęcia, które wysyłali do krewnych, którzy wyjechali do Australii i Ameryki, miały potwierdzać to, jak dobrze im się żyło. Teraz, po tym, co stało się z rodziną w czasie wojny, są jedynym dowodem na to, że istnieli. Monika Sznajderman sięga dalej, do swoich pradziadków. Okazuje się, że więzy rodzinne łączą ją z kilkoma miastami na mapie Polski. Miastami, które mają nieczyste sumienie w związku ze stosunkiem do zamieszkującej tam przed wojną społeczności żydowskiej.

Druga część książki opowiada o rodzinie ze strony matki – ziemianach, którzy przeszli przez okres wojenny nie ponosząc większych strat. Przeżyli ją bawiąc się, żyjąc w miarę normalnie, świętując, urządzając przyjęcia i sympatyzując z ruchami nacjonalistycznymi. Nie padają słowa oskarżeń, lecz zdziwienie, że tak różne losy spotkały mieszkańców jednego kraju i zdumienie, że można było zachować obojętność wobec tego, co Niemcy zgotowali Żydom, sąsiadom.

Chociaż książka opowiada losy dwóch rodzin, polskiej i żydowskiej, to tak naprawdę odsłania znacznie więcej.  Mówi o życiu w przedwojennej Polsce, gdzie gminy żydowskie sąsiadowały z dzielnicami zajmowanymi przez Polaków. Mówi o rodzinach zasymilowanych i ortodoksyjnych. Mówi o świecie, który został zmieciony z powierzchni ziemi przez czołgi i samoloty III Rzeszy i Armii Czerwonej. Przede wszystkim mówi jednak o pamięci – pamięci o tych, którzy odeszli i pamięci jako narzędziu, które na skutek traumatycznych przeżyć, odmawia współpracy. Warto. Bardzo warto.

Dzisiaj rozmawiamy o Pani, Agnieszka Nabrdalik

dzisiaj-rozmawiamy-o-paniWydawnictwo Literackie, 2017

Liczba stron: 252

Agnieszka Nabrdalik zaprosiła do swojego projektu siedem kobiet, które bardziej niż ze swoich osiągnięć znane są z tego, że są lub były żonami swoich sławnych mężów. Postanowiła przeprowadzić rozmowy o nich, nie o mężach. Okazało się to sprawą niełatwą, bo większość pań nieustannie wracała do mówienia o mężu jakby ich życiowym powołaniem było… bycie żoną.

Te najbardziej zapatrzone w swoich partnerów i w kółko opowiadające o nich, ich pracy, talencie, osiągnięciach to żony muzyków: Monika Gawlińska i Jolanta Pawlik. Chociaż panowie zajmują się zupełnie innym typem muzyki, ich żony zachowują się podobnie. Po pierwsze; ogarniają całą resztę, zajmują się promocją, produkcją, wspieraniem i nieprzeszkadzaniem. Po drugie: obie  po wielu latach w związku niedawno stworzyły coś swojego.

Te plasujące się w połowie to: Alicja Kapuścińska i Wacława Myśliwska, żony ważnych literatów oraz Anna Religa. I chociaż dwie pierwsze łączy to, że ich mężowie zajmowali się jedną dziedziną sztuki, to znacznie więcej je dzieli. Pani Kapuścińska przez pół życia była sama, bo mąż wciąż podróżował zawodowo, a gdy był w domu, to pisał w pokoju na poddaszu. Sama zajmowała się medycyną i również często wyjeżdżała na staże, konferencje, projekty. Pani Myśliwska nieustannie towarzyszy mężowi, który nie lubi ruszać się z miejsca. Jest jego pierwszą czytelniczką i krytyczką. Z zawodu jest redaktorem, więc mąż bardzo liczy się z jej zdaniem. Pani Religa sporo mówi o sobie, o rozczarowaniu pracą zawodową, o swoim życiu bez męża, gdy ten pracował na drugim końcu Polski, a także o filmie „Bogowie”, który nie poruszył jej tak jak innych widzów. Wszystkie trzy panie są bardzo oddane swoim mężom, także po śmierci, dbając o ich spuściznę, lecz doskonale wiedzą, gdzie zaczynają się one same. Ta granica jest dość mocno zarysowana.

W ostatniej grupie znalazły się te dwie żony, które z pasją rozmawiają o swoim zawodzie i zainteresowaniach: Karolina Niedenthal i Wiesława Starska. Żona fotoreportera i żona scenografa. Tłumaczka i kostiumolożka. Kobiety pełne pasji, energiczne, realizujące się w wybranych przez siebie dziedzinach sztuki. Owszem, opowiadają o mężach, ale nie stawiają ich na piedestale, nie podporządkowują się ich życiu, a raczej stawiają warunki, by nie tracić się z oczu na zbyt długo, gdy praca męża wymaga długiej rozłąki.

Starałam się w 2-3 zdaniach napisać o każdej z pań, która zgodziła się opowiedzieć o sobie, bo każdy z wywiadów był bardzo ciekawy. I każdy zawierał o wiele więcej informacji niż w moim streszczeniu. Życie u boku człowieka odnoszącego sukcesy w swojej dziedzinie, obsypywanego nagrodami, ikony, nie bywa łatwe. Sukces zawsze okupiony jest ciężką pracą, rozłąką, czasem topieniem stresu w alkoholu. Prawie każda z żon sporo musiała dźwigać na swoich barkach, lecz wszystkie znosiły i znoszą to dalej, nie dlatego, że lubią mieć mnóstwo obowiązków, lecz dlatego, że kochają. Kochają naprawdę.

Polecam.

Córki chrzestne, Julia Albrecht & Corinna Ponto

90085770 corki chrzestne poprawieni autorzy.inddŚwiat Książki, 2013

Liczba stron: 230

Kupiłam prawie wszystkie książki z serii Sfery, bo uznałam je za bardzo interesujące, poruszające ważne tematy, pięknie wydane, dopracowane w każdym szczególe. „Córek chrzestnych” nie kupiłam, choć wiele razy miałam książkę w rękach. Dlaczego zrobiłam dla niej wyjątek? Odstraszyła mnie okładka i opis. Uznałam, że nie mam ochoty czytać o terrorystach, poznawać ich życiorysów i być może być przekonywana do tego, że wcale nie są tacy źli. Aż pewnego dnia mój mąż znalazł tę książkę w jakimś koszu na wyprzedaży i kupił ją sobie, bo poczuł się zaintrygowany tematem. Jak zaczął czytać, tak przepadł. Opowiadał mi o niej z takim przejęciem i tak namawiał do lektury, że uległam. Wiedziałam już od niego, że książka ujmuje temat terroryzmu od zupełnie innej strony.

Ojcowie autorek przyjaźnili się w czasach powojennych, każdy z nich poszedł inną drogą, ale więzy między nimi były cały czas bardzo silne, rodziny odwiedzały się i zacieśniały kontakty trzymając do chrztu swoje dzieci. Gdy Julia miała 13 lat, jej starsza siostra wzięła udział w zamachu terrorystycznym na ojca Corinny. Po zamachu siostra zniknęła, a rodziny zerwały ze sobą kontakty. Po latach panie skontaktowały się ze sobą i odtworzyły wydarzenia przed i po zamachu, wydarzenia, które jedną z nich postawiły po stronie ofiar, drugą po stronie sprawcy. Chociaż tak naprawdę ofiarami Suzanne Albrecht byli wszyscy – jej własna rodzina, napiętnowana przez opinię publiczną, zadająca sobie pytania bez odpowiedzi, pokutująca za nie swoje czyny, a także rodzina Ponte, która stała się celem terrorystów z RAF-u.

To bardzo poruszająca opowieść na dwa głosy. Autorki warstwa po warstwie opisują swoją drogę do momentu, w którym się teraz znajdują. Droga ta była naznaczona żałobą po życiu, które nigdy już nie będzie takie samo. Nadzieją, że siostra się odnajdzie i wyjaśni powody swojego zachowania i nadzieją na to, że winni zostaną złapani i przykładnie ukarani. Każda z autorek przeżywała tę tragedię na własny sposób, lecz życie jednej i drugiej zostało złamane w tym samym momencie, 30 lipca 1977 roku. W książce porównują swoje przeżycia, rekonstruują dni po zabójstwie oraz sam jego przebieg, zastanawiają się nad powiązaniami RAF-u ze Stasi. Pod koniec dywagacje nad powiązaniami stają się trochę męczące dla czytelnika, lecz nie przyćmiewa to całej reszty – bardzo poruszającej, ważnej, balansującej na granicy reportażu i biografii, nacechowanej tragizmem i smutkiem.

Niestety, nie otrzymujemy odpowiedzi na wszystkie pytania, które nurtują nas podczas zachłannej lektury,. Na przykład, nie powiedziano czy rodzina utrzymuje teraz kontakty z Suzanne Albrecht, czy byli w stanie jej przebaczyć, zaakceptować ją, przyjąć do rodziny. Czy ona sama tego chciała?

To książka poruszająca niezwykle ciekawy, ważny temat, zwykle pomijany przez media – skutki i następstwa zbrodni dla obu rodzin, tej, z której pochodził przestępca, i tej, która ucierpiała i musi budować życie na nowo. Bardzo polecam, bardzo zachęcam, bo my przegadaliśmy o tej książce wiele godzin roztrząsając różne scenariusze.