Carta Blanca, 2011
Liczba stron: 262
Jak wygląda strefa wykluczenia po upływie dwudziestu lat od momentu wybuchu? Czy prawdziwe są pogłoski o zmutowanych gatunkach zwierząt i nieurodzajnych, spalonych promieniowaniem glebach? Jak radzą sobie ludzie mieszkający w bezpośredniej bliskości najbardziej napromieniowanych rejonów? Co sądzą o przyczynach i skutkach katastrofy? Takie pytania stawiałam sobie przed otwarciem książki. Na takie pytania chciałam znaleźć odpowiedź – chciałam poczuć klimat miejsc dla mnie niedostępnych. Odpowiedzi nie znalazłam, a jeśli już, to tylko szczątkowe.
Autorka książki jest z pochodzenia Niemką. Od momentu wybuchu aż do teraz i ona, i jej rodacy czują się przytłoczeni świadomością o zagrożeniach i przeżywają strach przed radiacją. Stosują odpowiednią dietę, celowo unikając niektórych produktów, starają się monitorować ewentualne skutki napromieniowania. Ten strach przed Czarnobylem jest motorem działań autorki. Jadąc na Białoruś, próbuje stawić czoła swoim koszmarom.
Na miejscu wybiera się na teren reaktora i próbuje poznać życie i światopogląd Białorusinów mieszkających tuż przy granicy z Ukrainą. To, co ją przeraża, przez Białorusinów kwitowane jest wzruszeniem ramion. Oni żyją dniem dzisiejszym, nie myślą o wybuchu, radioaktywności, ponieważ to, czym muszą się martwić jest bardziej namacalne. Ich problemem jest teraźniejszość. Przyziemne problemy dotyczące tego, co włożyć do garnka i jak przetrwać kolejny dzień, z kolei nie za bardzo docierają do wychowanej w dostatku Niemki.
Ten brak porozumienia na poziomie postrzegania zagrożenia objawia się również wówczas, gdy obserwujemy wzajemne relacje Merle i jej dużo młodszej białoruskiej przewodniczki. Układ pomiędzy kobietami jest co najmniej dziwny – Niemka chciałaby w Białorusince znaleźć powierniczkę, przyjaciółkę. Białorusinka, choć stara się być miła, postrzega przybyszkę w kategoriach materialnych. Po wybuchu reaktora Niemcy zorganizowali pomoc dla białoruskich dzieci, zapraszając je do siebie na wakacje. To, a także różnice kulturowe i materialne sprawiło, że praktycznie wszyscy mieszkańcy terenów przygranicznych mają do Niemców stosunek interesowny. Postrzegają ich jako źródło dochodów, co praktycznie uniemożliwia zawiązanie bliższych stosunków między przedstawicielami obu nacji.
Co przynosi autorce pobyt Czarnobylu? Jest to symboliczne wkroczenie do swojego własnego piekła, które okazuje się być mniej straszne niż w wyobrażeniach. Trzydziestokilometrowa strefa wykluczenia przynosi więcej niespodzianek, ponieważ wykluczona jest tylko z nazwy. Wciąż pracują w niej ludzie, mieszkają miejscowi i przybysze z innych republik byłego ZSRR. Wstęp do niej, co prawda, nie jest legalny ale nikt w nim nie przeszkadza.
Czy podobała mi się ta książka? Miejscami tak, całościowo – nie. Za dużo tu niemieckich lęków, niemieckich ruchów społecznych, za mało Białorusi. Nie rozwinięto kilku ciekawych wątków dotyczących katastrofy. Wśród nich, na przykład, pozostaje kwestia wywożonych i sprzedawanych w innych rejonach na skalę masową samochodów i innych maszyn z terenów popromiennych. Brakuje informacji o codziennym życiu rodzin przesiedlonych. Autorka nie zdołała się zbliżyć do Białorusinów, nie poznała ich kultury i tożsamości narodowej. Od początku do końca książki jest obca, oceniająca i porównująca. Zbyt dużo w tych reportażach autorki, jej lęków i uprzedzeń, a za mało informacji o Czarnobylu dwadzieścia lat po wybuchu.
Zdjęcia dzięki uprzejmości www.opuszczone.com
Zdjęcie pierwsze przedstawia diabelski młyn, który miał zostać oddany do użytku 1 maja 1986 roku.
Drugie zdjęcie zostało zrobione w opuszczonym przedszkolu.