Splątanie, Maciej Lewandowski

splatanieVideograf, 2015

Liczba stron: 400

O „Splątaniu” przed lekturą wiedziałam tylko, że nie jest to typowy kryminał. Z grafiki na okładce oraz fragmentu recenzji na ostatniej stronie wynikało, że powinnam spodziewać się elementów literatury grozy. Chociaż zupełnie nie czuję horrorów, to bardzo lubię opartą na podobnym założeniu szkocką serię kryminalną Jamesa Oswalda – robota policyjna w połączeniu z wątkami paranormalnymi w takich proporcjach, by nie zniechęcić tych, którzy lubią literaturę detektywistyczną, a zachęcić tych preferujących powieści grozy.

Jakub Kempner zostaje oddelegowany do pracy we Wrocławiu. Dzielnica, do której trafia, Leśnica, leży na obrzeżach miasta i ma cechy prowincjonalnego miasteczka. Zaraz po objęciu stanowiska zostaje przydzielony do sprawy kryminalnej. Miejsce zbrodni ocieka krwią, wygląda na to, że syn zamordował matkę, a następnie popełnił samobójstwo. Sprawa wydaje się prosta, lecz Jakub i jego szef mają wątpliwości. Wkrótce okazuje się, że podobnych przypadków jest więcej w Leśnicy. Co skłania zwykłych, porządnych ludzi do takiego okrucieństwa? Okazuje się, że to jakiś demoniczny byt, cokolwiek by to było. Im dalej w las, tym więcej zjaw, duchów zbierających się na cmentarzu, opętań, przewidzeń, pająków wychodzących ze ścian itp. Sprawa kryminalna zmienia się w rozgrywkę z duchami czy zjawami, a celem policjantów jest namierzenie tego, kto je wywołuje.

Chociaż autor dobrze radzi sobie z językiem, budowaniem napięcia, tempem, dialogami, to fabuła była dla mnie całkowicie rozczarowująca. Zupełnie nieporównywalna ze wspomnianym Oswaldem. Naprawdę nie lubię, gdy autor nie wie jak pozamiatać rozpoczęte wątki, więc zatrudnia do tego siły nadprzyrodzone. Gdy one wkraczają do akcji, może się dziać dosłownie wszystko – każdą rzecz da się wytłumaczyć, każde działanie usprawiedliwić. Nie ma znaczenia czy jest to autor światowego formatu, czy niszowy twórca.

Jestem rozczarowana, bo liczyłam na więcej kryminału, mniej bajki. Muszę jednak przyznać, że książka jest bardzo wciągająca. Chociaż irytowały mnie te nawiedzone postacie, snujące się duchy i przewidzenia, nie odłożyłam jej i przeczytałam do końca. Cóż, koniec mnie dobił, ale przynajmniej wiem, za jaką literaturę stanowczo się nie brać.

Psy, Allan Stratton

psyYA!, 2016

Liczba stron: 320

Niezbyt często czytam książki skierowane do czytelnika nastoletniego, wydaje mi się, że za dużo w nich fantasy lub/i szczenięcego zauroczenia. W przypadku tej książki postanowiłam zaryzykować (do stracenia miałam czas), bo nic nie wskazywało, że natknę się na jeden z powyższych tematów. I rzeczywiście, to połączenie powieści psychologicznej, thrillera i horroru – nie tyko  strawne, lecz nawet bardzo ciekawe.

Cameron od kilku lat ciągle się przeprowadza. Mieszka tylko z mamą, która obawia się, że jej były mąż, ojciec chłopaka, może chcieć im zrobić krzywdę. Cameron sam nie wie, co ma o tym sądzić. Z jednej strony rozumie mamę, lecz jego wspomnienia z wczesnego dzieciństwa mocno się już zatarły, więc nie jest pewien, czy mama czasem nie przesadza. Pewnego dnia wprowadzają się na położoną na odludziu farmę. Chłopak już pierwszego dnia w nowej szkole doświadcza przemocy i dowiaduje się, że wśród miejscowych krążą różne plotki na temat miejsca, w którym zamieszkali. Mówi się, że poprzedni właściciel wiele lat temu został pożarty przez swoje psy, a w okolicy straszy. Na domiar złego Cameronowi wydaje się, że pod dom podchodzi dziwnie ubrany chłopiec – czy to tylko zwidy? A może to jakiś dzieciak z okolicy? Bo chyba nie autor tajemniczych rysunków, które znalazł w komórce?

Siła tej powieści opiera się na niedomówieniach. Czy naprawdę możemy wierzyć matce Camerona, że jego ojciec ma złe zamiary w stosunku do swojej byłej rodziny? Może kobieta wszystko wyolbrzymia, może specjalnie nastawia syna przeciw ojcu. Czy naprawdę możemy wierzyć Cameronowi, który rozmawia z duchem? Może to załamanie psychiczne – w końcu od lat żyje w napięciu, a w nowym miejscu wszyscy w szkole są wrogo nastawieni. Czy możemy wierzyć w to, że duch mówi prawdę? Czy na farmie doszło do jeszcze większej tragedii niż śmierć farmera? Czy chłopiec ma szansę dowiedzieć się prawdy?

Książka dla nastolatków okazała się wciągającym thrillerem i w ogóle nie przeszkadzały mi wątki „paranormalne”. Autor dobrze poradził sobie z atmosferą, tempem, bohaterami. Nigdzie nie przedobrzył, nie pozostawiał otwartych wątków i świetnie zamknął akcję. To, że książka jest skierowana do młodszego czytelnika, nie wynika z jej naiwności, lecz z pewnego wygładzenia obyczajowego. Spotkało mnie duże zaskoczenie, bo książka okazała się lepsza niż zakładałam. Polecam.

Wigilijne psy i inne opowieści, Łukasz Orbitowski

Wigilijne psy i inne opowiadania Łukasz OrbitowskiSQN, 2016

Liczba stron: 477

Zeszłoroczny laureat Paszportów Polityki nadal jest na fali wznoszącej. W związku z niegasnącą popularnością autora wydawnictw SQN wznowiło jego zbiór opowiadań wydany na początku pisarskiej kariery. Zawarte w nim opowiadania przeszły mały lifting, dodano też jakieś nowe teksty. W wydaniu elektronicznym znajdziemy dodatkowe opowiadanie nieuwzględnione w wydaniu papierowym (natknęłam się na nie przypadkiem, bo żonglowałam obiema wersjami).

Orbitowski rozwiązuje tajemnicę nieśmiertelności wskrzeszając niedawno zmarłego homoseksualistę i wplątuje zupełnie niedobraną parę w sam środek afery kryminalno-okultystycznej. Opowiada też o mocy wróżb, mocy destrukcyjnej, zdolnej rozpieprzyć życie. Opisuje nawiedzony pociąg oraz wyludnioną wieś słynącą niegdyś z cudownej rzeźby, do której pielgrzymowali wierni z całej okolicy. Co wydarzyło się we wsi, że zniknęli wszyscy ludzie? Co jeszcze się wydarzy? Mówi też o przesyłce, której nie można doręczyć i straszy mieszkańców zrujnowanego bloku na przedmieściach Krakowa, który raz do roku zaludnia się („zadusza”) duchami, którzy doprowadzają mieszkańców do szaleństwa.

To kolejna książka Orbitowskiego, którą przeczytałam, i zapewne nie ostatnia, bo dobrze mi się czyta prozę tego autora. Pisze w sposób niewyszukany, ale nie prostacki. Nie sili się na skomplikowane frazy i głębię tam, gdzie ona nie jest potrzebna. A opowiadania z pogranicza horroru i kryminału takiej głębi nie potrzebują, bo czyta się je dla rozrywki, przyjemności, by fajnie spędzić czas z książką. Mam świadomość tego, że treść tych opowieści szybko zatrze się w mojej pamięci, ale przyjemność czytania jest dla mnie równie ważna. Chociaż kilka razy byłam nieco rozczarowana zakończeniem opowiadanej historii (ale to u mnie normalne, Kingiem też jestem często rozczarowana), to nadal jestem pełna podziwu dla wyobraźni autora.  Warto.

Terror, Dan Simmons

terror dan simmonsVesper, 2015

Liczba stron: 668

Czytałam kilka książek o wyprawach polarnych, m.in. „Żony polarników”, w której był obszerny rozdział o Lady Franklin, ale nie zapamiętałam szczegółów związanych z ostatnią wyprawą Erbusa i Terroru. Ekspedycja mająca na celu odnalezienie legendarnego przejścia północno-zachodniego prowadzącego przez tereny arktyczne rozpoczęła się w 1845, a jej tragiczne losy w dużej mierze okryte są tajemnicą. Dan Simmons wykorzystał fakty historyczne i scalił je wymyśloną przez siebie fabułą z pogranicza horroru. Fabułą zapierającą dech w piersi. Hipnotyzującą i oddziałującą na wyobraźnię.

Dowódca wyprawy Erbusa i Terroru, admirał John Franklin, jest doświadczonym odkrywcą, choć zupełnie pozbawionym wyobraźni i zdrowego rozsądku. Zawodzi go myślenie logistyczne, popełnia błędy i bardziej troszczy się o swoje dobre imię, niż o zostawienie wiadomości o przebiegu wyprawy ewentualnym wyprawom ratunkowym. A że statek flagowy, Erbus, nie wydostanie się z lodu jest już pewne. Wyprawa ma bowiem wielkiego pecha – arktyczne lato nie stopiło lodu i okręty tkwią uwięzione pod kołem biegunowym już od kilkunastu miesięcy. Dowódca drugiego okrętu, Francis Crozier, ma więcej oleju w głowie, lecz póki można przedsięwziąć jakieś kroki, jest podwładnym zadufanego w sobie, przesadnie religijnego Franklina.

Na obu statkach zaczynają się wyczerpywać zapasy świeżego jedzenia, brakuje węgla. Najgorszym jednak, co spotyka marynarzy, jest strach przed nieznaną siłą, ni to zwierzęciem, ni duchem, potworem polującym na ludzi, pojawiającym się znienacka i porywającym krzątających się wokół statku żeglarzy.  Wielu prostych marynarzy uważa, że winą za te niepotrzebne śmierci należy obarczyć przygarniętą na statek młodą Eskimoskę – madame Ciszę. Czy jest jakiś związek pomiędzy nią a potworem?

„Terror” to książka napisana z rozmachem, ale bez dłużyzn. Każda scena jest ważna i prowadzi do celu. Każda postać ma swoje miejsce. Simmons doskonale charakteryzuje swoich bohaterów, obdarza ich cechami niejednoznacznymi, pokazuje ich rozwój lub uwstecznianie się. Trudne doświadczenia dla jednych są lekcją pokory i okazją, by ukazać swoje człowieczeństwo, dla innych stają się okazją do podłości i odkrycia swojego prawdziwego, paskudnego, charakteru. Świadomość, że ta historia w dużej mierze jest autentyczna, przyprawia o dreszcze. Simmons stopniuje napięcie i trzyma czytelnika w garści od pierwszej do ostatniej strony. Z tym, że jest to niewola bardzo przyjemna – naprawdę nie chce się opuszczać śnieżnej i mroźnej krainy, w której dzieją się rzeczy niewytłumaczalne. Lektura obowiązkowa!

Szczęśliwa ziemia, Łukasz Orbitowski

14

SQN, 2013

Liczba stron: 384

To moje pierwsze literackie spotkanie z Łukaszem Orbitowskim. W kilku miejscach widziałam zachwyty nad tą książką, a jej autor był mianowany do Paszportów Polityki, więc oczywiście i ja chciałam się przyłączyć do chóru oczarowanych prozą tego pisarza. Na szczęście nigdzie nie wczytywałam się w recenzje, tak więc fabuła od początku do końca była dla mnie tajemnicą, którą z przyjemnością odkrywałam. Już pierwsze strony książki pobudziły moją ciekawość – choć akcja dzieje się w miasteczku o wymyślonej nazwie Rykusmyku, wiadomo, że opisywane są okolice Legnicy. Potem doczytałam, że Orbitowski miał na myśli Jawor. Co więcej, autor jest prawie moim rówieśnikiem, więc i perspektywa podobna.

W Rykusmyku jest grupa przyjaciół. Znają się od dziecka, razem piją, razem się bawią, razem chcą wyjechać z prowincji. Po szkole średniej drogi chłopaków się rozchodzą, ale zanim to następuje, cała grupa dokonuje czegoś niezwykłego. Postanawia złamać największe tabu. Nastolatkowie idą do podziemi zamku. Miejsce ma bardzo złą reputację, mówi się o ludziach, którzy stamtąd nie wyszli, mówi się o nadprzyrodzonych mocach związanych z tym miejscem, wiadomo, że siła drzemiąca pod ziemią pomaga spełnić marzenia. Każdy z nich szepce swoje marzenie, jednak nie wszystko się udaje.

W dalszej części śledzimy losy tych, którzy wyjechali i tego, który został. Szymek, który z Rykusmyku związał się poprzez małżeństwo i pracę, czuje pewnego rodzaju odpowiedzialność za to, co stało się ostatniej nocy spędzonej z paczką. On jedyny nie zapomniał i ma świadomość, że nadejdzie dzień zapłaty. Pozostałych kumpli obserwujemy w momencie przełomowym w życiu, w chwili, gdy zaczyna się psuć zbudowany przez nich świat.

To dziwna książka. Trudna mi ją podsumować. Panuje w niej duszna, niepokojąca atmosfera. Opisywane miasteczko aż kipi od tajemnic, zamieszkują je równego rodzaju dziwacy, ilekroć mowa o zamku, poziom napięcia gwałtownie rośnie, choć do samego końca dokładnie nie wiadomo na czym polega niezwykłość tego miejsca. Połączenie współczesnych wydarzeń z na nowo odkrytą legendą sprawia, że opowiedziana historia staje się po części przypowieścią o cenie, jaką trzeba zapłacić za spełnione marzenia. I choć to powieść z pogranicza horroru, to niewiele ma wspólnego z rozrywką. Pozostawia po sobie smutek i dość gorzkie refleksje nad ludzkim losem. Podejrzewam, że co czytelnik, to inna interpretacja treści, dlatego polecam Wam lekturę „Szczęśliwej ziemi”. Jeśli jesteście już po, podzielcie się wrażeniami w komentarzach.