Liczba stron: 99
Książka ta, sądząc po dacie polskiego wydania, przeleżała u mnie jakieś dziesięć lat. Pewnego dnia po prostu poczułam, że muszę ją wreszcie przeczytać. Nie wiem, co mną kierowało, kiedy ją kupowałam – podejrzewam, że tytuł i okładka. Są urocze.
Antonio Jose Bolivar jest człowiekiem przynależącym do dwóch światów. Wiele lat życia spędził mieszkając z plemieniem Indian. Poznał ich zwyczaje, nauczył się polować, oprawiać mięso, nieobca mu jest sztuka przetrwania w dżungli. Musiał jednak opuścić plemię Shuarów i zamieszkać wśród „bardziej ucywilizowanych” ludzi. Spędza dnie na lekturze romansów, w ten sposób przeżywając niekończącą się żałobę po żonie. Gdy pewnego dnia do wioski przypływają Indianie przywożąc na łodzi zmasakrowane zwłoki Amerykanina, poszukiwacza złota, tylko Bolivar jest w stanie określić przyczynę śmierci tego człowieka. Okazuje się, że to jedno wydarzenie pociągnie za sobą całe pasmo tragedii.
Widzicie? Ta książka ma niecałe sto stron. To jednak wystarczyło autorowi do tego, żeby stworzyć wciągającą, dramatyczną opowieść oraz bohaterów, o których można powiedzieć więcej niż dwa zdania. Dał radę przedstawić kawał historii Chile, przeciwstawić dzikich Indian pozornie cywilizowanym Amerykanom, a na dodatek pokazał jak wiele zła wynika z niezrozumienia przyrody oraz jak wiele dobrego płynie z czytania, nawet ckliwych romansów.
To wspaniała książka, malownicza, barwna, odczuwa się ją wszystkimi zmysłami. Przeżywa się dramat Bolivara uwikłanego w sprawę, której nie chce, lecz musi rozwiązać. Szukajcie jej w bibliotekach, bo nie wiem, czy uda się ją znaleźć w księgarniach, czytajcie i podziwiajcie kunszt pisarski Sepulvedy!