Karakter, 2011
Liczba stron: 280
Rzadko udaje mi się przeczytać jakąś książkę spoza literatury polskiej i obszarów anglojęzycznych. „Kraj bez kapelusza” jest powieścią napisaną przez pisarza pochodzącego z Haiti. Haiti jest miejscem egzotycznym nawet dla samego … Haitańczyka.
Narrator, tożsamy z autorem, po dwudziestu latach emigracji wraca do swojego kraju. Z jednej strony odnosi wrażenie, że nic się nie zmieniło – w kraj panuje bieda, ludzie chodzą głodni, stolica jest przeludniona, panuje upał, na ulicach jest brudno i śmierdzi. W domu matka traktuje go niemal z nabożeństwem i troszczy o niego jak o małego chłopca. Jego przyjaciele wciąż mieszkają w okolicy, spotyka nawet dziewczyny, w których niegdyś się kochał.
Z drugiej jednak strony narrator patrzy na swoją ojczyznę z perspektywy obcego człowieka – zauważa rzeczy, których nie widzą ci, którzy z kraju nie wyjechali. Ten pobyt to jak wizyta w nieznanym miejscu. Co najbardziej go uderza, to fakt, że wiele osób, i wykształconych i niewykształconych wierzy w pojawienie się zombie na ulicach. Zombie jako wojownicy powołani przez prezydenta do walki z Amerykanami oraz zombie krążący nocami po mieście to pewnego rodzaju symbole współczesnego Haiti. Państwa, w którym niełatwo żyć, więc lepiej być martwym.
„-Umarli są szczęśliwsi od nas.
– Przecież pani nic o tym nie może wiedzieć.
– Ależ tak! Daje mi do myślenia, że żaden nie wrócił.”
Haiti przedstawione przez Laferriere’a to kraj, którego największym bogactwem są ludzie. Obdarzeni wyobraźnią, poczuciem humoru, wierni w uczuciach, oddani swoim bliskim, walczący z przeciwnościami losu.
Gorąco polecam Wam tę książkę.