Wyspa, Sigríður Hagalín Björnsdóttir

Wydawnictwo Literackie, 2018

Liczba stron: 288

Tłumaczenie: Jacek Godek

Podobno w literaturze islandzkiej jest to pierwsza próba opisania kraju w obliczu katastrofy tego typu. To dość zaskakujące, ponieważ w młodzieżowej fantastyce spotkałam się kilkukrotnie z fabułą opierającą się na pomyśle odcięcia jakiejś społeczności od reszty świata. W przypadku wyspiarskiej Islandii, położonej daleko od stałego lądu, takie rozwiązanie samo się narzuca.

Pewnego dnia Islandia traci łączność z resztą świata – milkną telefony, nie działa internet, nie ma wieści od załóg samolotów i statków, które znajdują się w drodze do innych krajów. Z początku wszyscy przypuszczają, że to jakaś drobna usterka, okazuje się jednak, że problem jest o wiele poważniejszy. Islandia została sama, nie wiadomo, co stało się z resztą świata. Nie wiadomo, co stało się z głową rządu przebywającą w delegacji. Kraj powoli pogrąża się w chaosie, nad którym próbują zapanować media oraz samozwańcza premier stająca na czele marionetkowego rządu.

Katastrofę i jej konsekwencje dla ludzi przebywających w Islandii (nie tylko Islandczyków, lecz również turystów, biznesmenów, emigrantów, którzy zostali uwięzieni na wyspie) oglądamy częściowo z perspektywy dziennikarza pisującego dla jednej z najważniejszych w kraju gazet, który wikła się w niepewny związek z premier kraju, kobietą, którą zna jeszcze z czasów szkoły. Czy jest jako dziennikarz gotowy na obiektywizm? Czy jest w stanie zachować niezależność dziennikarską? Czy uczucie zmieni go w oportunistę? A co z jego dotychczasową partnerką i jej dziećmi? Czy mimo rozpadu związku może poczuć się całkowicie uwolniony ze wszelkich zobowiązań wobec nich?

Dramat opisany w książce rozgrywa się na wielu płaszczyznach. Każdy człowiek musi zmierzyć się z własnym sumieniem i staje przed wyborami, jakich w normalnym życiu nigdy nie musiałby podejmować. To również dramat na skalę całego kraju – czy rządzący są w stanie zapewnić bezpieczeństwo wszystkim ludziom na wyspie? A jeśli nie, to jak wybiorą tych, którzy przeżyją? Jak władza poradzi sobie z przestępczością? Czy w ogóle będzie brała pod uwagę potrzeby całej populacji, czy może skupi się na swoim bezpieczeństwie?

Autorka stawia całe mnóstwo pytań, lecz nie na wszystkie udziela odpowiedzi. Zmusza czytelnika do rozważań i szukania dróg wyjścia. A wiadomo, że wyjścia nie ma. Według mnie jest jednoznaczna w ocenie rządzących. Nie zostawia tu pola do subiektywnej oceny. Rozpad społeczeństwa i więzi pomiędzy ludźmi dokonuje się za przyzwoleniem rządu.  Narrator daje nam natomiast pełną wolność oceny dziennikarza i jego poczynań w sytuacji kryzysowej. Pokazuje jego przemiany i dość powolne dojrzewanie do zrozumienia sytuacji, w jakiej się znalazł.

To książka, która nie ma się czytać łatwo, bo nie mówi o sprawach łatwych. Stawia czytelnika w sytuacji kryzysowej, skupia się na opisie, nie na ocenie, pozostawiając tę drugą temu, kto czyta. Na pewno każe się zastanawiać nad trwałością społeczeństwa i więzami, które je spajają. Nie są tak silne, jak mogłoby nam się wydawać. Sytuacje ekstremalne bardzo szybko wyłaniają zwycięzców i przegranych, a jedyne, co się wówczas liczy, to przetrwanie. A wiemy przecież, że przeżyją najbardziej bezwzględni.

Czytajcie. Warto.

Miasteczko w Islandii, Gudmundur Andri Thorsson

miasteczko-w-islandiiWielka Litera, 2017

Liczba stron: 190

Tłumaczenie: Jacek Godek

Małe miasteczka  są miejscem, w którym można czuć się bezpiecznie – każdy każdego zna, sąsiedzi mają się nawzajem na oku, nikt nie jest anonimowy. Z drugiej strony, taka ciągła obserwacja, brak prywatności mogą być obciążające. Tym bardziej, że życie innych jest często tematem rozmów prowadzonych półgłosem lub całkiem otwarcie.

W tej książce opisano jedno popołudnie z życia miasteczka – oglądamy je oczami mieszkańców kilku domów. Nicią łączącą wszystkie historie jest przejeżdżająca rowerem dyrygentka miejscowego chóru, zmierzająca na próbę przed wieczornym występem. Kobieta z różnych powodów przyciąga wszystkie spojrzenia – później okazuje się, że jest jedną z osób z najbardziej skomplikowaną i tragiczną przeszłością. Zanim jednak dotrzemy do miejsca, gdzie czeka na nas opowieść o niej, przysłuchujemy się rozmowom wielu ludzi. Wiele osób porusza temat kryzysu finansowego, na jaki narazili kraj bankowcy, a który odbił się na praktycznie każdym aspekcie życia w Islandii. Obserwujemy nieszczęśliwie zakochanych, zawiedzionych, zrozpaczonych, opuszczonych, pozbawionych nadziei. W zasadzie w każdym mieszkańcu miasteczka jest jakaś zadra, jakiś niezaleczony ból. W związku z tym „Miasteczko w Islandii” to nie jest sielska czytanka, lecz raczej smutny obraz kondycji człowieka.

Podczas lektury miałam skojarzenia z „Olive Kitteridge” autorstwa Elizabeth Strout, która w podobny sposób przedstawiła problemy miasteczka. U islandzkiego pisarza zabrakło mi jednak czegoś, co mocniej scaliłoby obraz mieszkańców, czegoś charakterystycznego dla każdego z nich, czegoś, co odróżniałoby poszczególnych, pojawiających się na krótką chwilę bohaterów. Nie jest to zatem książka, która na długo zapisze się w pamięci, raczej taki przerywnik między innymi lekturami, dzięki któremu spędzimy wieczór dumając nad uniwersalnością ludzkich problemów.

Niebo i piekło, Jon Kalman Stefansson

W.A.B., 2011

Liczba stron: 224

Daleka północ. Niewielka islandzka osada rybacka. Przetrwanie zależy od umiejętności radzenia sobie z siłami natury. Groźny jest zasypany śniegiem i smagany wiatrem ląd, niebezpieczeństwo czyha na ludzi również na wodzie, gdzie trzeba mierzyć się z wichurami, prądami morskimi i nieprzewidywalnością pogody.

Powieść skupia się na dwóch nastoletnich chłopcach. Ten starszy, Baldur, zakochany jest w książkach, które w ich okolicy są towarem deficytowym i żeby jakąś zdobyć, trzeba udać się do miasteczka, zaprzyjaźnić ze starym wilkiem morskim i pożyczyć od niego wybrany tom. Młodszy chłopak zapatrzony jest w przyjaciela, z którym snują wspólne plany przyszłych przygód i podboju świata. Gdy pewnego dnia Baldur ginie na morzu, drugiemu wali się świat. Pierwsze, co robi, to rusza w ryzykowną wędrówkę do miasteczka, żeby oddać książkę, która pośrednio przyczyniła się do śmierci jego przyjaciela.

„Niebo i piekło” to powieść o przemijaniu i bezsilności. Jest nieco klaustrofobiczna, ponieważ dotyczy odciętej od świata społeczności, która rządzi się swoimi prawami. To również książka o marzeniach, które prawie nigdy się nie spełniają i ludziach, którzy pragną uciec przed swoim przeznaczeniem. Karty tej powieści zaludniają nietuzinkowe postacie. Surowe krajobrazy, opisy ekstremalnej pogody oraz trudu życia w takim miejscu, nadają wszystkim wydarzeniom szczególnego znaczenia. Jeśli dołożymy do tego piękny, niemalże liczny język, okazuje się, że można garściami czerpać z książki mądrości życiowe, które nie trącą banałem.

Trzeci znak, Yrsa Sigurdardottir

Muza SA, 2006

Liczba stron: 382

W przypadku powieści kryminalnych Yrsy Sigurdardottir z prawniczką Thorą w roli głównej nie zachowałam chronologii czytania. Czytam, co mi w ręce wpadnie, nie przejmując się zbytnio wątkami pobocznymi, czyli jej rodzinnymi i sercowymi perypetiami, choć te są dość niezwykłe. Na myśli mam fakt, że Thora bardzo szybko została babcią, a jej nastoletni syn, jego dziewczyna i ich dziecko są barwnymi postaciami. W tej, pierwszej części cyklu, Thora dowiaduje się, co nawywijał jej nieletni syn. Jednocześnie prawniczce spadają na głowę inne problemy – użeranie się z byłym mężem, brak pieniędzy, trudna sprawa o morderstwo, którą przyjęła nie mając doświadczenia, lecz mając poważny problem finansowy. To właśnie wspomniane morderstwo znajduje się w centrum uwagi.

Na uniwersytecie zostaje zamordowany student z Niemiec. Stan zwłok oraz zakres zainteresowań zmarłego mogą świadczyć o zbrodni rytualnej. Na domiar złego, Niemiec był bardzo bogaty, zażywał narkotyki i interesował się czarną magią. Krąg jego islandzkich znajomych to postacie niesympatyczne. Jego rodzina natomiast jest bardzo wyniosła i oschła. Thora musi znaleźć mordercę w czym pomaga jej pełnomocnik rodziny zmarłego. Przed nimi mnóstwo pracy, ponieważ nie mają co liczyć na policję, która zadowoliła się zamknięciem pierwszej osoby spośród znajomych Niemca, która nie mogła przedstawić alibi. Aby dotrzeć do mordercy należy odpowiedzieć sobie na pytania czy śmierć studenta miała coś wspólnego z rytuałami, którym się poddawał, przedmiotem jego studiów, czy może dotyczyła spraw bardziej przyziemnych.

Dzięki temu, że autorka posłużyła się elementami islandzkich legend oraz faktami historycznymi dotyczącymi prześladowania czarownic, inkwizycji i religii, otrzymaliśmy skomplikowaną i zaskakującą fabułę. Nie jest to w żaden sposób naciągane, ponieważ sprawa dotyczy kolekcjonerów oraz studentów badających historię inkwizycji. W tle wciąż majaczy dziwna rodzina zmarłego oraz nieprzeniknione tajemnice, które skrywa. Długo byłam zwodzona na manowce i nie mogłam domyślić się, kto najbardziej korzystał na uśmierceniu Niemca, w związku z czym jestem zadowolona z lektury. Co chwilę obstawiałam innego sprawcę, co świadczy o tym, że książka została sprawnie napisana, a autorka skutecznie poukrywała ślady i dowody winy. Wam również polecam zapoznanie się z twórczością Yrsy Sigurdardottir. Ja natomiast muszę sprawdzić czy mam jeszcze jakąś część cyklu w zanadrzu.

Kobieta w 1000C, Hallgrimur Helgason

Znak, 2013

Liczba stron: 432

Są takie książki, które wprost machają do mnie z półki. Nie znam autora, nie wiem o czym książka jest, ale mam pełną świadomość, że ta książka chce, żebym ją przeczytała i jeśli jej nie kupię, gotowa jest spaść mi na głowę przy najbliższej wizycie w księgarni. Podobnie było z „Kobietą w 1000°C”. Ostatecznie, okazało się, że autor nie był mi zupełnie obcy, ponieważ kilka lat temu kupiłam inną wydaną u nas książkę Helgasona. Zanim zaczęłam czytać, tylko pobieżnie zerknęłam na opis na okładce i zdałam się na opowiedzianą historię.

Narratorką i centralną postacią jest umierająca Herra, osiemdziesięcioletnia wnuczka pierwszego prezydenta Islandii. Kobieta opuszczona, samotna, schorowana, mieszkająca w garażu u obcych ludzi, połączona ze światem laptopem z szybkim internetowym łączem. Myli się ten, kto podejrzewa ją o depresję i załamanie. Herra, chociaż osobiście zarezerwowała już sobie spalanie w krematorium, wciąż jeszcze flirtuje z wirtualnymi kochankami oraz spisuje historię swojego niezwykłego życia, w które wdarła się druga wojna światowa, dokonując spustoszenia, lecz nie załamując młodej wówczas dziewczyny.

Narracja nie jest prowadzona liniowo, lecz tkana z fragmentów wspomnień, przeplatanych opisem niedomagań Herry i związanych z nimi problemów w codziennym życiu. Autor we wstępie przyznaje się, że opowiadając tę historię dał się chwilami ponieść wodzom fantazji, ubarwiając wydarzenia i wypełniając luki tym, co podpowiadała mu wyobraźnia. Nie można jednak odmówić talentu pisarzowi. Z burzliwego życia tej pozbawionej złudzeń i mocno stąpającej po ziemi kobiety, która nie była wzorem cnotliwości ani macierzyństwa, utkał powieść, którą czyta się doskonale i z wypiekami na twarzy. Niektórzy nazwali Herrę wzorem feministki, choć to chyba nie do końca tak jest. To, jaka stała się ta Islandka z biegiem czasu, było wynikiem niefortunnych decyzji jej rodziców oraz okrucieństwa, jakiego doświadczyła podczas samotnej wędrówki po ogarniętej wojną Europie.

Książka doskonała. Wywołująca i uśmiech, i dreszcz przerażenia. Jeśli lubicie niecukierkowe opowieści bez happy endu, polubicie Herrę i jej niesamowitą opowieść.