Statek śmierci, Yrsa Sigurdardottir

Muza SA, 2013

Liczba stron: 336

Trochę się obawiałam tej książki – nie chciałam czytać kolejnej powieści Yrsy o duchach. A opis z okładki był bardzo niejednoznaczny. Bo jak tu wyjaśnić zdarzenia, do których doszło na luksusowym jachcie, który przybił do wybrzeża niczym statek widmo – nie było na nim ani pasażerów ani załogi.

Jacht należący do milionera oraz jego islandzkiej młodej żony-celebrytki został zajęty przez bank i miał zostać sprowadzony z Portugalii do Islandii. Sprawą jachtu zajmował się Egir – pracownik banku, który przy okazji zrobił wakacje dla siebie, dla żony i ośmioletnich bliźniaczek. Kiedy okazało się, że wszyscy pasażerowie zaginęli bez śladu, rodzice Egira zwrócili się do Thory, aby pomogła im w sprawach spadkowych oraz w kwestii opieki nad najmłodszą, dwuletnią córeczką zaginionej pary. Aby dowieść przed sądem, że małżeństwo się nie ulotniło, musi dotrzeć do prawdy o tym, co wydarzyło się podczas kilkudniowego rejsu.

Uff, na szczęście w sprawę nie były zamieszane duchy i wszystko udało się wyjaśnić w logiczny sposób. Thora wiedziona instynktem i wspomagana przez bezpośrednią i wygadaną sekretarkę Bellę, poskładała do kupy strzępki informacji i zdołała zrekonstruować przebieg dramatycznych wydarzeń, które doprowadziły do tego, że do brzegu przybiła jednostka nie sterowana przez człowieka.

Przez cały czas zastanawiałam się jak autorka wybrnie z sytuacji i w jaki sposób zakończy tę intrygę. Okazało się, że wyszło bardzo zgrabnie i przekonująco. Poza tym, udało jej się mnie zwieść, bo obstawiałam inny przebieg wypadków i innego mordercę. Jeśli szukacie wciągającego kryminału, koniecznie zaopatrzcie się w „Statek śmierci”. Radziłabym jednak nie zaczynać lektury wieczorem, bo ta jest wyjątkowo wciągająca i trzymająca w napięciu – ani się obejrzycie jak zastanie was świt.

Jezioro, Arnaldur Indridason

Biblioteka Akustyczna, 2012

Czas nagrania: 10 godz. 57 min. Czyta Andrzej Ferenc

Liczba stron: 352

W jeziorze, którego islandzkiej nazwy nie powtórzę, od pewnego czasu ubywa wody. Hydrolodzy na bieżąco sprawdzają poziom jeziora. Na odkrytym dnie znajdują szkielet człowieka. Okazuje się, że topielec prawdopodobnie nie umarł śmiercią naturalną ani na skutek nieszczęśliwego wypadku – do ciała przywiązana była stara radiostacja wykorzystywana przez radzieckie służby specjalne. Przed policją staje spore wyzwanie, aczkolwiek nie wiadomo czy większym priorytetem jest odkrycie tożsamości zabitego czy jego mordercy. Wszystko wskazuje na to, że człowiek z jeziora leżał tam przez kilkadziesiąt lat. Najlepszy w sprawach beznadziejnych okazuje się Erlend Sveinsson.

Akcja przebiega dwutorowo – z jednej strony śledzimy działalność policji, mozolne sprawdzanie faktów, przesłuchania, a raczej rozmowy z ludźmi, których bliscy zaginęli lata temu. W międzyczasie Erlend odwiedza swoją dawną szefową, która pamięta różne fakty przydatne w śledztwie, a także zmaga się ze swoimi uczuciami w stosunku do dorosłych (i problematycznych) dzieci.

Poznajemy także wspomnienia Islandczyka, który w latach pięćdziesiątych trafia do Lipska na studia z ramienia partii socjalistycznej. Młody zafascynowany socjalizmem student przeniesiony z demokratycznego do totalitarnego kraju nie tylko dowiaduje się wiele o samym sobie, ale także poznaje prawdę o mechanizmach stojących za socjalizmem w NRD.

Chyba już wspominałam o tym, że Indridason jest moim ulubionym skandynawskim pisarzem. Cenię go za wiele rzeczy, wśród nich za ponurego, skrupulatnego i depresyjnie islandzkiego do szpiku kości komisarza Sveinssona oraz za niezgrzytające połączenie powieści obyczajowej z intrygą kryminalną. Po przeczytaniu (czy wysłuchaniu jak w tym przypadku) książki tego autora przede wszystkim w pamięci pozostaje atmosfera – i to nie sensacyjna, ale przesycona zadumą; nie depresyjna lecz melancholijna.

O lektorze:

Andrzej Ferenc czyta bardzo ładnie i świetnie radzi sobie z trudnymi islandzkimi nazwami. Nie żebym się znała na języku islandzkim, ale ja na tych nazwach wymiękam i nie próbuję ich wymawiać na głos, a lektor swobodnie śmiga i nie słychać żeby się przy tym zapluwał.

Pamiętam cię, Yrsa Sigurdardottir

Muza SA, 2012

Liczba stron: 318

Yrsa Sigurdadottir postanowiła na razie rozstać się z prawniczką Thorą i zagadkami kryminalnymi i spróbować swoich sił w innym gatunku literackim – horrorze. Ja postanowiłam sprawdzić czy „Pamiętam cię” zachęci mnie do dalszego poznawania twórczości autorki, czy może odstraszy mnie od niej skutecznie.

Powieść składa się z dwóch historii. Pierwsza (bardziej „horrorowa”) dotyczy trojga ludzi, którzy przybywają na opuszczoną o tej porze roku wyspę, aby przeprowadzić remont w niedawno zakupionym tam domu, który chcą zmienić w pensjonat. Katrin i Gardar są małżeństwem. Lif to ich niedawno owdowiała przyjaciółka. Okazuje się, że nie są sami na wyspie, ponieważ ich dom nawiedza, czy też odwiedza ktoś, kto próbuje napędzić im stracha.

Druga opowieść (bardziej kryminalna) toczy się w mieście. Ktoś włamuje się do przedszkola rujnuje wszystkie sale, pisze na ścianach wyjęte z kontekstu słowa. Na miejsce zdarzenia oprócz policji przybywa także lekarz psychiatra. Intryguje go ta sprawa, ponieważ okazuje się, że nie jest to odosobniony przypadek, a podobny akt wandalizmu miał miejsce wiele lat wcześniej w szkole podstawowej.

Horror jak to horror, opiera się na skrzypiących podłogach, mokrych śladach na deskach, brzydkich zapachach, zatrzaskujących się drzwiach, znikających przedmiotach i zakapturzonej postaci. Ważnym elementem budowania nastroju jest opuszczona wyspa, stary budynek, cmentarzyk oraz rozładowane baterie w komórkach. Tak, tak, macie rację. Ani nie jestem zaskoczona kreatywnością autorki (może raczej jej brakiem), ani nawet nie zostałam porządnie nastraszona.

Już bardziej podobał mi się wątek kryminalny koncentrujący się na wydarzeniach sprzed kilkudziesięciu lat, w którym pojawiają się również elementy horroru, czy też jakichś sił nadprzyrodzonych. Dreszczyku dodaje osobista tragedia psychiatry – zaginięcie jego kilkuletniego syna, które wydarzyło się kilka lat wcześniej i złożyło się na serię mniejszych tragedii, które z kolei doprowadziły go do zmiany miejsca zamieszkania i wyprowadzki na prowincję.

Moim zdaniem Sigurdadottir znacznie lepiej wypada w powieściach kryminalnych. Horror napisała sztampowy, posługując się zbiorem cliché. Ja naprawdę boję się horrorów, ale tylko wtedy, gdy oddziałują na moją wyobraźnię i są nieprzewidywalne. „Pamiętam cię” w warstwie horrorowej jest przewidywalny do bólu, w warstwie kryminalnej broni się i nawet raz czy dwa zaskakuje takim a nie innym obrotem spraw.  Pamiętajcie jednak, że jest to tylko moja subiektywna opinia, a to, co dla mnie nie jest straszne, może innych zwalić z nóg 🙂 o czym świadczą liczne recenzje na portalach książkowych.

 PS.

Rozładowane baterie komórek były istotnym elementem akcji. Tak istotnym, że tłumaczowi czy też redakcji pomerdała się komórka z aparatem fotograficznym w finałowej scenie w domu na odludziu. Ewidentnie chodzi o aparat, ale w tekście konsekwentnie stoi „komórka”.

Weź moją duszę, Yrsa Sigurdadottir

Muza SA, 2008

Liczba stron: 398

Przeczytałam kiedyś „Lód w żyłach”, który jest jedną z późniejszych książek serii o Thorze – prawniczce rozwiązującej zagadki kryminalne. W te wakacje chciałam zacząć serię od pierwszego tomu. I oczywiście … zaczęłam od drugiego. Pech. Ale na szczęście nie ma potrzeby czytania ich w kolejności chronologicznej i wydaje mi się, że niewiele straciłam pomijając na razie „Trzeci znak.”

Prawniczka Thora zostaje wezwana przez jednego ze swoich klientów na głęboką prowincję. Klient jest właścicielem luksusowego hotelu spa, który stanął na ziemi zakupionej od pewnego rodzeństwa przy udziale kancelarii prowadzonej przez Thorę. Teraz właściciel ziemi skarży się na niedochowanie warunków umowy przez sprzedających i zatajenie informacji obniżającej wartość nieruchomości. O co chodzi? O pojawiające się, według niego, duchy. Thora w duchy nie wierzy, ale postanawia sprawdzić o co chodzi. Przyjeżdża do hotelu w złym momencie – właśnie zamordowano architektkę pracującą nad rozbudową posiadłości. Jej ciało znaleziono na plaży w pobliżu hotelu. Thora zamierza dowiedzieć się czym architektka naraziła się mordercy. W tym celu postanawia przyjrzeć się przeszłości tego miejsca, a ta skrywa wiele niespodzianek. Thora, między innymi, dokopuje się do nazistowskich korzeni byłych właścicieli posiadłości.

Książka sprostała moim oczekiwaniom, zabrała mnie w surowy, nadmorski krajobraz Islandii i zapewniła sporą dawkę rozrywki przy wciągającej intrydze kryminalnej. Duża w tym zasługa sympatycznych bohaterów – Thory, która wkrótce zostanie babcią, po niefortunnej seksualnej przygodzie swojego szesnastoletniego syna oraz jej partnerowi, Niemcowi z pochodzenia, byłemu policjantowi z zawodu. Połączenie współczesnych morderstw (na jednym się nie skończy) z mroczną przeszłością miejsca, na którym stanął hotel jest pomysłem dobrym, ciekawie spisanym i niezwykle wciągającym. Koniecznie muszę przeczytać pozostałe książki w serii oraz najnowszą powieść, nie o Thorze – „Pamiętam cię.”

PS. Rzadko się czepiam, ale w tej powieści natknęłam się na rekordowo dużo „zonków” językowych. Rażących. A zawsze postrzegałam Wydawnictwo Muza za dbające o poprawność językową swoich książek. Zakładam, że to pojedynczy wypadek przy pracy.

Głos, Arnaldur Indridason

WAB, 2011

Liczba stron: 344

Po dwóch bardzo udanych spotkaniach literackich z tym islandzkim autorem nie miałam najmniejszych wątpliwości, że chcę przeczytać kolejne części cyklu kryminalnego z Erlandurem Sveinssonem. Z każdą kolejną częścią ten bohater zaczyna zajmować w moim sercu miejsce przynależne Harremu Hole z powieści Jo Nesbo.

W dużym hotelu w centrum Reykjaviku doszło do morderstwa. Ofiarą był starszy mężczyzna pracujący jako portier i wykonujący pomniejsze prace. Portier zginął od ciosów nożem w małym piwnicznym składziku, który od lat był jego domem. Jego śmierć zakłóciła przygotowania świąteczne oraz rzuciła cień na działalność hotelu, o reputację którego dba tłusty dyrektor. Jedynie Ernaldur dysponuje wolnym czasem i nie jest skrępowany powinnościami rodzinnymi. Każda kolejna zbrodnia wypełnia mu czas. Tym razem nie jest inaczej. Policjant postanawia wynająć pokój w tym samym hotelu i zamieszkać w nim na czas śledztwa. Hotel staje się głównym centrum dowodzenia.

Policjantom nie brak poszlak i motywów. Miotają się w poszukiwaniach motywu – raz sądzą, że jest on związany z życiem erotycznym portiera, innym razem podejrzewają, że ma coś wspólnego z jego dzieciństwem, które było dość wyjątkowe. Zamordowany był gwiazdą dziecięcą – znanym solistą chóru dziecięcego, którego kariera skończyła się wraz z okresem dojrzewania. Do tego dochodzi jeszcze konflikt rodzinny oraz zachłanny kolekcjoner rzadkich płyt, który przybył z Anglii na poszukiwania rarytasów.

Ernaldur zmaga się ze swoimi potworami. Tragedią, która przydarzyła się jego rodzinie kiedy sam był jeszcze dzieckiem oraz skutkami niefortunnej decyzji, którą przed wieloma laty podjął rozwodząc się z żoną. Ta wielowątkowa fabuła sprawia, że książka tętni życiem. Chociaż brak w niej elementów optymistycznych, to różnorodność wątków nadaje powieści pewnej głębi, nie tak częstej w przypadku kryminałów.

Bardzo lubię atmosferę książek Indridasona – ponury, wymagający krajobraz oraz złożoność jego postaci, które nie ocierają się o sztampowość i banał. To jeden z najlepszych skandynawskich pisarzy obecnych na polskim rynku i powinniście go czytać jeśli nie obce są Wam klimaty skandynawskich zbrodni i namiętności.