Dziki seks. Niesamowite, zaskakujące i absolutnie porażające fakty z życia intymnego zwierząt, Carin Bondar

dziki-seksZnak Literanova, 2017

Liczba stron: 368

Autorka tej publikacji jest naukowcem zajmującym się badaniem „seksu” zwierząt. W czasie urlopu macierzyńskiego zaczęła prowadzić stronę internetową, w której opisywała zdumiewające zwyczaje godowe zwierząt. Jej teksty szybko zyskały dużą popularność, co otworzyło jej drogę do rynku wydawniczego. Książka, którą otrzymujemy, składa się z trzech części opisujące kolejno: okres zalotów, sam akt seksualny, następstwa, czyli np. wychowanie potomstwa.

Gdyby kiedykolwiek przyszło Wam do głowy nazwanie jakiegoś zachowania seksualnego niezgodnym z naturą, powinniście się ugryźć w język. Nie ma czegoś takiego jak niezgodne z naturą. Przedstawiciele różnych gatunków zwierząt i owadów przerabiają różne scenariusze, o jakich nawet nam się nie śniło. Niewierność jest na porządku dziennym, dość często dochodzi do konsumpcji partnera po stosunku, zdarzają się gwałty (nawet międzygatunkowe), a nawet napastowanie „nieletnich”.  Sam akt seksualny to opowieść, która na tyle wariantów, że nie wiadomo od czego zacząć. Bo jak opisać seks ślimaków, które są obojniakami, a to, jaką rolę przyjmą zależy od ich… refleksu.

Nigdy nie interesowała mnie biologia, a to, czego mnie uczono w liceum zakrawało o pomstę do nieba, było nudne jak flaki z olejem i całkowicie nieprzydatne humaniście. Do tej pory pamiętam jak zakuwałam układy rozrodcze, trawienne i inne u ślimaków, żab i innych stworzeń. O człowieku nas nie uczyli. Nawet nie próbowano nas zainteresować jakimiś niesamowitymi faktami, czymś, co „spersonalizowałoby” tych właścicieli wszelkich układów. Natomiast autorka tej książki opowiada o obiektach swoich badań z taką pasją, wybiera tak niesamowite i ciekawe przykłady, że naprawdę trudno oderwać się od czytania. Nawet, gdy pisze o pająkach, których nienawidzę. Nawet, gdy pojawiają się jakieś fachowe terminy. Przyznam się, że w trakcie lektury opowiadałam mężowi najbardziej zaskakujące fakty z życia intymnego zwierząt, bo dokonane odkrycia wydawały mi się zbyt ważne, żeby zostawiać je tylko dla siebie. Gorąco polecam tę książkę tym, których skrzywdzono na biologii w szkole, i tym, którzy zainteresowali się przyrodą.

Tych cieni oczy znieść nie mogą, Alan Bradley (Flawia de Luce 4)

Vesper, 2012

Liczba stron: 276

Szybki powrót do Flawii 🙂 Tym razem jest zima, zbliżają się święta, więc Flawia postanawia sprawdzić czy Mikołaj naprawdę istnieje. Zastawia na niego pułapkę na dachu, by przydybać świętego, gdy będzie podrzucał prezenty do komina. W niektórych sprawach dziewczynka jest rzeczywiście bardzo dziecinna. W innych wyprzedza dorosłych o dwie długości.

W Buckshaw dochodzi do małej rewolucji. Aby podreperować finanse, ojciec dziewczynki zgadza się użyczyć domu ekipie filmowej. Ta zjeżdża z kamerami, sprzętem i dokonuje niezbędnych poprawek otoczenia. Pojawiają się też gwiazdy. Wśród nich sławna Phyllis Wyvern, która wydaje się Flawii nieco dziwna. Na wszelki wypadek dziewczynka postanawia mieć na nią oko. Po bożonarodzeniowym spektaklu, który artyści za namową pastora odegrali dla mieszkańców wsi, dochodzi do tragedii. Jedna z osób zostaje zamordowana. Narzędziem zbrodni jest taśma filmowa. Podejrzanych jest sporo. To sprawa w sam raz dla Flawii. Czym prędzej zabiera się za zbieranie dowodów i poszlak. Nie przyjmuje do wiadomości, że policja zajmuje się tą sprawą. I nie uznaje zamkniętych drzwi. Każdy zamek i kłódkę jakoś da się obejść.

To jak dotąd moja ulubiona część cyklu. Wartka akcja i barwni bohaterowie dostarczają wiele rozrywki. Widoczne są sympatie i antypatie pośród ludzi filmu, a ich świat tylko w kinie wydaje się być kolorowy i przepełniony dobrymi intencjami. Flawia szybko rozumie jak jest naprawdę. Przy okazji na jaw wychodzi skrzętnie skrywana tajemnica ciotki dziewczynek. Ciotka to cicha woda…

Nieźle się bawiłam przez całą powieść. Wieńcząca wątek kryminalny scena jest niesamowita: jednocześnie mrozi krew w żyłach i skłania do niepohamowanego śmiechu. Ostatecznie Bradley posunął się nawet tak daleko, że sprawił, iż starsze siostry Flawii zaczęły być dla niej miłe. Niesamowite, prawda? O taką „perwersję” nigdy bym go nie posądziła. Przeczytajcie, co je skłoniło do takiego nieszablonowego zachowania!

Ucho od śledzia w śmietanie, Alan Bradley (Flawia de Luce 3)

Vesper, 2011

Liczba stron: 388

Tam, gdzie pojawia się Flawia, zawsze dzieje się coś niezwykłego. Nawet na wiejskim odpuście, gdzie dziewczynka poznaje starą cygankę i… doprowadza do spalenia namiotu wróżbiarki. Bez porozumienia z ojcem proponuje cygance miejsce na obozowisko nad brzegiem rzeczki przepływającej przez jej rodzinną posiadłość Buckshaw. Dowiaduje się, że cyganie obozowali już w tym miejscu, a gościny użyczyła im zaginiona matka Flawii. Niestety, dobry uczynek nie przynosi niczego dobrego – staruszka zostaje mocno poturbowana przez nieznanego sprawcę i trafia  do szpitala. W Buckshaw pojawia się jej ekscentryczna wnuczka oraz… trup, malowniczo zwisający z fontanny w kształcie Posejdona. Flawia ma pełne ręce roboty. Jak zwykle pracuje na wyścigi z policją i nie ujawnia wszystkiego, co wie. A dowiaduje się sporo o przeszłości Bishop Lacey.

Sporo w tej powieści nawiązań do problemów finansowych ojca, który po zaginięciu żony nie ma uregulowanych spraw spadkowych. Buckshaw powoli podupada. Starsze siostry Flawii wciąż uparcie wmawiają jej, że to ona ponosi winę za śmierć matki, znęcają się nad nią również fizycznie. Odtrutką na domowe kłopoty są pasje jedenastolatki – chemia i odziedziczone po przodku świetnie wyposażone laboratorium w rzadko uczęszczanym skrzydle domu oraz zamiłowanie do zagadek detektywistycznych. Trzeba przyznać, że Flawia świetnie sobie radzi z reakcjami chemicznymi i ze ściganiem przestępców.

Flawia jest przemądrzała, bywa zgryźliwa, ma szeroką wiedzę, jest elokwentna i brak jej zahamowań, przez co czasem wpada w kłopoty. Dzięki inteligencji oraz sposobowi wypowiadania się wydaje się starsza niż wskazuje jej wiek. Jednak pod względem emocjonalnym to jeszcze dziecko. Dziecko, które jest nadmiernie obciążone sytuacją rodzinną – dość chłodnym i izolującym się ojcem, wrednymi siostrami żyjącymi w kompletnie innym świecie, brakiem przyjaciół. Dźwiga na barkach ciężar związany z tym, że nie zdążyła poznać matki, która zaginęła, gdy była mała, a wiedzę o niej czerpie z opowieści innych ludzi. Siostry nie ułatwiają jej życia i opowiadają okrutne, wyssane z palca historie. Szczęśliwym przypadkiem Flawia wchodzi w posiadanie pewnego obrazu, który wiele wyjaśnia w tej kwestii. Równie szczęśliwym trafem uchodzi z życiem w finale tej kryminalnej historii, który odbywa się w lochach pod posiadłością.

Bradley pisze coraz bardziej zajmująco, zagadki są skomplikowane, wprowadza elementy humoru (wypowiedzi gosposi), suspensu, powieści przygodowej i kryminalnej. Powieści o Flawii choć pisane są z myślą o nastoletnim czytelniku chętnie czytane są przez starszych wiekiem. Jeśli ich nie znacie, to natychmiast powinniście to zmienić.

Badyl na katowski wór, Alan Bradley (Flawia de Luce 2)

Vesper, 2010

Liczba stron: 363

„Zatrute ciasteczko” mnie nie zachwyciło. Było dobre, (jak to brzmi! w kontekście tytułu), ale nie przepyszne. Wydało mi się trochę przegadane, a bohaterka zbyt przemądrzała, bym mogła ją polubić i za nią zatęsknić. Do myślenia dało mi zachowanie mojego syna, który kolejne części Flawii pochłonął, jak tylko pojawiły się w domu. Podpytałam czy rzeczywiście takie dobre, po czym podstępem wyprowadziłam z jego pokoju „Badyl na katowski wór” celem przekonania się czy zasłyszane wybuchy śmiechu związane były z treścią książki.

Flawia ma już swoje zasługi w tropieniu przestępców. Dała się poznać jako nastoletni detektyw mieszkańcom miasteczka, a także prowadzącemu śledztwo policjantowi. Dziewczynka nie lubi przebywać w swoim domu – ojciec wiecznie ślęczy nad kolekcją znaczków pocztowych, starsze siostry zajmują się swoimi sprawami i skutecznie przepędzają najmłodszą Flawię. Matka dziewczynek wiele lat temu zaginęła bez wieści podczas górskiej wyprawy. Najmłodsza  z sióstr najchętniej przebywa w laboratorium chemicznym założonym przez przodka w jednym ze skrzydeł rezydencji lub na miejskim cmentarzu, gdzie wyobraża sobie swój pogrzeb.

Na cmentarzu właśnie spotyka dziwną parę – ona to młoda, zapłakana dziewczyna. On – znacznie od niej starszy, utykający na nogę artysta. Flawia nie ma telewizora, więc nie zna programu telewizyjnego, w którym para występuje z teatrzykiem kukiełkowym, lecz pastor doskonale wie jak namówić aktorów na występ w salce parafialnej. W końcu i tak muszą poczekać aż lokalny mechanik naprawi awarię furgonetki, którą podróżują. Podczas przedstawienie dochodzi do nieszczęśliwego wypadku. Na oczach mieszkańców ginie jeden z artystów. Flawia podejrzewa, że ktoś stoi za tą tajemniczą śmiercią. Swoim zwyczajem zaczyna węszyć, podpytywać, pojawiać się w różnych miejscach. Jej informacje bardzo pomogą w rozwiązaniu zagadki, której początek sięga czasów, kiedy Flawii jeszcze nie było na świecie.

Urocza jest ta powieść. Lata 50, niewielkie miasteczko, w którym wszyscy się znają, rezolutna Flawia, która wykorzystuje swoje umiejętności z dziedziny chemii w celach szlachetnych jak i podłych, intrygująca zagadka kryminalna i niezwykła rodzina de Luce sprawiają, że trudno się oderwać od książki. Mimo tego, że jest to powieść dla młodzieży, większość dorosłych (a na pewno ci, którzy wychowali się na Agacie Christie) przeczyta ją z zainteresowaniem. Nie ma tu tego, co drażniło mnie w pierwszej części, akcja rozwija się szybko, Flawia mniej irytuje. Widać, że autor się rozwija i pozostawił to, co najlepsze. Polecam!

A ja czytam dalej – przede mną jeszcze trzy wydane u nas powieści z serii.

Przy dziecięcym stole, Michael Ondaatje

Świat Książki, 2013

Liczba stron: 285

Michael Ondaatje zapisał się w pamięci czytelników powieścią „Angielski pacjent”, która zyskała rozgłos, gdy pisarz otrzymał za nią nagrodę Bookera, a ogólnoświatową sławę po ekranizacji i zdobyciu wielu nagród filmowych, w tym 9 Oskarów. „Przy dziecięcym stole” ma całkowicie inną fabułę i dotyczy innego etapu życia człowieka. Narratorem jest jedenastoletni chłopiec, Michael, który wyrusza w trzytygodniową podróż statkiem z Cejlonu do Londynu bez opieki osoby dorosłej. Nie trzeba chyba podkreślać, że taka podróż jest dla chłopca wielką przygodą.

Michael zwiedza zakamarki okrętu wraz z dwoma rówieśnikami – nie ma takiego miejsca, do którego chłopcy nie wejdą. Podczas jednej z pierwszych nocnych wypraw na pokład, chłopcy są świadkami wyprowadzania skutego więźnia na „spacer”. Postać ta fascynuje ich przez większą część podróży, która kończy się dla osadzonego w sposób dramatyczny. Statek jest miejscem spotkań dla osób, których drogi w innym wypadku nigdy by się nie przecięły – najmniej prestiżowy stół w jadalni oprócz dzieci zajmuje złożone  towarzystwo. Michael ma zmysł obserwacji i doskonale wyłapuje różne niuanse. Świetnie też opisuje pasażerów – pana, który wykorzystuje jego gibkość do celów przestępczych, botanika przewożącego swoją uprawę egzotycznych roślin, nauczyciela wyjeżdżającego do Anglii, panią czytająca kryminały i wymieniającą błyskotliwe uwagi z innymi współpasażerami. W dalszej części książki autor przeplata wspomnienia ze statku z dalszymi losami niektórych pasażerów, co unaocznia czytelnikowi jak daleką drogę przebyli emigranci i jak trudno było znaleźć im swoje miejsce w nowym, kulturowo odmiennym kraju.

To nieco nostalgiczna opowieść o dzieciństwie i dorastaniu, o tym, że będąc dzieckiem trudno ocenić niektóre sytuacje, a ich sens dociera do człowieka dopiero po latach. To również powieść o dojrzewaniu i rozstaniach. Przez cały czas miałam wrażenie, że autor zawarł w niej wątki autobiograficzne, ale stanowczo temu zaprzecza w posłowiu. W każdym razie mnogość opowieści, ludzkich charakterów i wydarzeń stawiających dorastających bohaterów na pograniczu dzieciństwa i dorosłości pozwalają czytelnikowi bezpiecznie dopłynąć do końca powieści. Czułam się niezwykle komfortowo w tej literackiej podróży – polecam ze względu na piękny język, ciekawe historie i zajmującą fabułę.