Archiwa tagu: literatura szkocka

Kryminał szkocki i kryminał irlandzki

nawet-zdziczale-psyNawet zdziczałe psy – Ian Rankin

Albatros, 2017

Liczba stron: 464

Tłumaczenie: Andrzej Szulc

Rankin zalicza się do grona pewniaków, czyli takich autorów, którzy po pierwsze, regularnie wydają książki, a po drugie, są to książki, które prawie bez wyjątku uwielbiam. Są to powieści kryminalne z inspektorem Rebusem, wnikliwym, chodzącym własnymi ścieżkami policjantem z Edynburga. W tej powieści Rebus jest już na emeryturze, ale policja wciąż go potrzebuje w najnowszej sprawie. W związku z tym, co przez lata świadczyło o jego sile, a także słabości, czyli czysto zawodową znajomością z najpotężniejszym niegdyś mafiozą z okolicy, proponują mu posadę zewnętrznego konsultanta. Śledczy muszą dotrzeć do Grubego Gera i dowiedzieć się, co wspólnego ma nieudany zamach na niego z morderstwem jednego z prominentnych mieszkańców miasta.

Jak zwykle nie mogłam się oderwać od książki. Rebus nic nie stracił ze swojego uroku. A autor przez tyle lat nie wyczerpał zapasu pomysłów na fabułę. Historia, którą tu opowiada jest naprawdę zajmująca i pokazuje, że za niektóre grzechy trzeba odpokutować wiele lat później. Jeśli nie znacie 20 poprzednich części, nie przejmujcie się czytaniem po kolei. Ja skaczę po tym cyklu i nie robi to żadnej różnicy, bo każdy tom jest zamkniętą opowieścią.

ostatni-intruz
Ostatni intruz – Tana French

Albatros, 2017

Liczba stron: 560

Tłumaczenie: Łukasz Praski

To kolejna autorka, na której książki czekam z drżeniem serca. Tę przeczytałam jeszcze w zeszłym roku, gdy tylko ukazała się w wersji elektronicznej. Nie pisałam od razu recenzji, bo nie każdy radzi sobie z czytaniem po angielsku, a jestem pewna, że zapragniecie poznać tę książkę. Teraz, gdy już wiadomo, że polskie tłumaczenie ukaże się  w październiku, mogę was już zacząć was namawiać.

Najmłodsi stażem detektywi w wydziale zabójstw nie mogą wykazać się wynikami, bo zawsze dostają najprostsze sprawy. Gdy po nocnym dyżurze pojawia się ich szef i przynosi nowe zgłoszenie, rzucają się na nie jak wściekli, żeby nikt ich nie ubiegł. Początkowo sprawa wydaje się prosta. Młoda kobieta, ubrana jak na randkę, zostaje zamordowana we własnym domu. Wszyscy mają niemal stuprocentową pewność, że zrobił to człowiek, z którym się umówiła. Tylko dzięki zawziętości i nieprzejednanej postawie młodych detektywów udaje się dotrzeć go głęboko skrywanej prawdy. Niestety, ta sprawa będzie ich bardzo dużo kosztowała.

French pisze nietypowe kryminały. Niewiele się w nich dzieje, a jednak trzymają w ogromnym napięciu. Dużo w nich gadania, rozważań, dociekań. To bardziej powieści psychologiczne poruszające różne kwestie, niekoniecznie związane z wątkiem kryminalnym. Tutaj mamy między innymi problem pozycji kobiety w zawodzie zdominowanym przez mężczyzn. do czego dochodzi mobbing i osobiste pretensje. Czytałam z wypiekami na twarzy i duszą na ramieniu. Wam również polecam zanotować tytuł i czekać na 11 października.

Pieśń wisielca, James Oswald

piesn-wisielcaJaguar, 2016

Liczba stron: 400

W edynburskiej policji zaszły zmiany, szefem wydziału zabójstw został Gburek, nieudacznik, karierowicz i zaciekły przeciwnik skutecznego, wiele młodszego i bogatego inspektora McLeana. Nowy szef robi nowe porządki – McLean zostaje oddelegowany do pomocy w obyczajówce i już na samym początku ma swój udział w zatrzymaniach – udaje mi się zapobiec wywiezieniu grupy prostytutek. Jedna z nich jest skłonna zdradzić nieco więcej, ale ma zaufanie tylko do McLeana.

W międzyczasie w Edynburgu dochodzi do serii samobójstw. Policja odkrywa kilku wisielców i napisane przez nich listy pożegnalne. Gburek dąży do jak najszybszego zamknięcia spraw, lecz McLean jest podejrzliwy. Coś mu się nie zgadza, więc postanawia jeszcze popracować nad wisielcami. Generalnie, ma bardzo dużo na głowie. Jego największą troską jest stan jego partnerki, która ucierpiała podczas poprzedniej sprawy. Teraz, gdy wybudziła się ze śpiączki, walczy o odzyskanie pamięci. Z dnia na dzień staje się jednak coraz bardziej dziecinna i potrzebuje całodobowej opieki oraz najlepszych specjalistów. McLean czuje się za nią odpowiedzialny (choć ich romans był tylko w początkowej fazie). Zatrudnia do niej opiekunkę i chodzi na różnego rodzaju terapie.

Chociaż w książce, jak zwykle u tego autora, dzieje się bardzo dużo, mnie trochę przeszkadzało, że autor spory nacisk położył na problemy domowe, przez co śledztwa, w które zaangażował się bohater, znajdują się trochę na uboczu. Z resztą sam McLean ubolewa nad tym, że nie ogarnia.

Oswald pisze bardzo obrazowo, lekko, z humorem, równocześnie ciągnie kilka zazębiających się wątków, do fabuły wplata momenty dramatyczne. Co najciekawsze swoim znakiem rozpoznawczym uczynił połączenie typowego kryminału z wątkami… paranormalnymi. Nie ma tego dużo, ale wystarczająco, żeby zasiać niepokój. Pierwotnie autor pragnął pisać horrory, ostatecznie zasłynął jako twórca kryminałów, lecz przez całą serię z McLeanem przewijają się wątki typowe dla gatunku, który jest bliski jego sercu. Wszystkie z nich czyta się świetnie.

Oto recenzje poprzednich części:

 

Skradzione morderstwo, James Oswald

skradzione morderstwo james oswaldWydawnictwo Jaguar, 2015

Liczba stron: 386

„Skradzione morderstwo” jest drugą częścią cyklu z inspektorem McLeanem, ale nie trzeba koniecznie znać pierwszej, żeby czerpać przyjemność z lektury.

W więzieniu ginie „Gwiazdkowy Morderca”, psychopatyczny zabójca kobiet, który przed dziesięcioma laty uśmiercił narzeczoną McLeana. Anderson prowadził antykwariat, był erudytą, człowiekiem pozornie godnym zaufania. Jego piwnica jak i psychika skrywały jednak najgorsze koszmary. Ku zgrozie śledczych, okazuje się, że ktoś naśladuje jego zbrodnie. Z ulic miasta giną młode kobiety, których ciała znajdowane są potem w zbiornikach wodnych. Czyżby McLean wsadził za kratki niewłaściwego człowieka? A może zabójca miał wspólnika, który pozostał na wolności? A może podobieństwo do zbrodni Gwiazdkowego Mordercy jest tylko przypadkowe? Jakkolwiek by było, policjanci muszą odnaleźć sprawcę jak najszybciej, ponieważ tajemniczy przeciwnik rozsmakował się w zabijaniu.

McLeanem targają wątpliwości i rozterki. Z jednej strony czuje ulgę, że nie żyje człowiek, który zamordował jego ukochaną. Z drugiej, wie, że jego śmierć niczego nie zmieni, a on i tak nie zazna spokoju. Postanawia jednak dopaść przeciwnika, a rozwikłanie tej zagadki traktuje bardzo ambicjonalnie. Śledztwo powoli i mozolnie posuwa się do przodu, ponieważ policja ma bardzo skąpe informacje, zero świadków, żadnych poszlak. Jedyne, co wiedzą na pewno to to, że sprawę coś łączy z zamkniętą dziesięć lat wcześniej sprawą Gwiazdkowego Mordercy.

Oswald się rozkręca i wciąż pozostaje wierny konwencji. Bohaterowie się nie zmieniają, akcja toczy się w smaganym wiatrem i deszczem Edynburgu, pomiędzy wydziałem zabójstw a domem McLeana. To dość mroczny kryminał, trup ściele się gęsto, policjanci krążą po omacku, badając nawet najbardziej nieprawdopodobne wersje zdarzeń. A mimo tego czytelnik nie czuje przygnębienia ani znużenia, bo akcja toczy się wartko, bohaterowie prowadzą zabawne dialogi, często dochodzi do nowych (drastycznych) odkryć, pojawiają się nowe wątki. Jeśli szukacie rozrywki, wciągającej lektury na kilka wieczorów i nie zadowalacie się byle czym, sięgnijcie po powieść Jamesa Oswalda.

O pierwszej części pt: „Z przyczyn naturalnych” przeczytacie TUTAJ.

Z przyczyn naturalnych, James Oswald

z przyczyn naturalnych james oswaldJaguar, 2015

Liczba stron: 396

Edynburg autorami kryminałów stoi. Obok uznanego, nagradzanego i uwielbianego przez czytelników Iana Rankina, pojawił się James Oswald, przedstawiciel młodszego pokolenia. „Z przyczyn naturalnych” jest jego debiutem i zarazem pierwszym tomem cyklu z inspektorem Anthonym McLeanem.

Nic nie wskazuje na to, że ta sprawa będzie aż tak skomplikowana. Zaczyna się typowo – ktoś zabija starszego, szanowanego członka społeczeństwa i upozowuje zwłoki za biurkiem w gabinecie należącym do denata. Widać gustuje w makabrycznych żartach, bo w usta nieboszczyka wkłada jeden z organów wewnętrznych wyjętych z jamy brzusznej. To nie jedyny podobny zgon, więc sprawę otrzymuje bardziej doświadczony policjant. McLean może sobie tylko o niej pomarzyć.

W tym samym czasie robotnicy remontujący starą willę znajdują w piwnicy ukryty pokój a w nim zwłoki kobiety. Sprawa nie ma najwyższego priorytetu, więc dostaje ją Anthony McLean, początkujący na stanowisku inspektora. szybko wysnuwa wniosek, że przed kilkudziesięciu laty doszło tam do zbrodni rytualnej, a sprawcy, jeśli jeszcze żyją, są już bardzo starzy. Chociaż McLean ma co robić, nie może oprzeć się pokusie i nieustannie wtrąca się w dochodzenie prowadzone przez starszego stażem i mniej rozgarniętego policjanta w sprawie zabijanych staruszków.

James Oswald wymyślił wciągającą fabułę, niepozbawionego uroku głównego bohatera oraz wpisał się w konwencję, którą bardzo lubię – odrobina czarnego humoru, szczegółowe procedury policyjne oraz skomplikowane dochodzenie. W pewnym momencie udało mi się połączyć niektóre elementy i domyślić się powiązań. Ale i tak zakończenie było dla mnie zaskoczeniem – czułam się nieco oszukana, a jednocześnie pełna podziwu dla autora, że udało mu się w książce kryminalnej niepostrzeżenie zawrzeć elementy innego gatunku. Jeśli zastanawiacie się czy warto – odpowiedź jest pozytywna. Ja postanowiłam kontynuować moją znajomość z inspektorem McLeanem i z chęcią poznam kolejne odsłony cyklu.

Stojąc w cudzym grobie, Ian Rankin

Wydawnictwo Albatros, 2014

Liczba stron: 447

Ian Rankin to pisarz, który towarzyszy mi od wielu lat. Odkryłam go sama, nikt mi go nie polecał. Sięgałam po jego książki nie zachowując chronologii i chyba po drodze ominęłam jakieś części, ale zamierzam jeszcze do nich wrócić, bo każde spotkanie z głównym bohaterem – inspektorem Rebusem jest ogromną przyjemnością. W te wakacje przeczytałam najnowszą wydaną w Polsce powieść – Stojąc w cudzym grobie, w której Rebus jest już na emeryturze.

Mogłoby się wydawać, że John Rebus spędzi emeryturę siedząc na fotelu i słuchając płyt. Jednak detektyw zaskakuje czytelnika, ponieważ podejmuje pracę w policji jako cywil w wydziale zajmującym się starymi, zamkniętymi sprawami. Tam właśnie odnajduje go matka zaginionej wiele lat temu dziewczyny i kieruje jego uwagę na kolejne podobne przypadki zaginięć młodych kobiet w okolicy głównej trasy prowadzącej na północ. Kilka dni wcześniej doszło do podobnego przypadku. Kiedy Rebus bez przekonania i trochę dla świętego spokoju próbuje połączyć zamknięte sprawy z najnowszą, okazuje się, że coś w tym może  być. Zostaje więc „gościnnie” zaproszony przez przyjaciółkę, Siobhan Clarke, do pracy w zespole śledczym, gdzie może wykazać się swoją wiedzą i doświadczeniem.

Okazuje się, że metody śledcze Rebusa odbiegają znacząco od nowoczesnych standardów. Jego kontakty z półświatkiem podpadają wydziałowi wewnętrznemu, a sposoby zbierania informacji i kierowanie się „nosem”, czy też intuicją pozostają niedocenione, chociaż skuteczne. Wkrótce staje się persona non grata w zespole, lecz przeczuwając przełom w śledztwie, nie daje się odsunąć na boczny tor i wykorzystuje każdą sposobność, by doprowadzić policję do zabójcy. Rozgrywka jest zaciekła i stawia starego detektywa w opozycji do większości niedawnych współpracowników.

Jak to się wspaniale czyta! Przy tej książce nie liczyłam godzin ani nie zaważałam na to, że dawno zapadła już noc. Oprócz oczywistych zalet – czyli osoby głównego bohatera, Rankin prezentuje bardzo ciekawą, skomplikowaną i trzymającą w napięciu fabułę kryminalną. Postaci drugoplanowe są istotne dla rozwoju akcji i zostały obdarzone unikalnymi cechami, wielokrotnie zaskakują czytelnika i zmieniają bieg zdarzeń. Bardzo podobały mi się wewnętrzne rozterki Siobhan Clarke – rozdartej między lojalnością wobec swojego mentora, a uczuciem i posłuszeństwem względem swojego szefa. Doskonała rozrywka, wspaniały powrót jednego z ulubionych detektywów, polecam!