Martwe ciała, Waldemar Ciszak & Michał Larek

Simple Publishing, 2014

Liczba stron: 191

Pewnie umknęłaby mi ta książka, gdybym nie zapamiętała reklamy z któregoś numeru w magazynie Książki (reklamodawca, czyli wydawnictwo może przypisać to sobie za sukces). W bibliotece, do której chodzę, niedawno odkryłam przetrzebioną półkę z reportażami, gdzie ostała się ta pozycja o intrygującej okładce. No i niestety, potem zabrałam ją ze sobą do tramwaju. Po kwadransie zawartość żołądka zaczęła podchodzić mi do gardła.

„Martwe ciała” to reportaż opisujący działalność i proces nekrofila i mordercy z Poznania. Jako że dotychczas nie powstała żadna odrębna publikacja na temat sprawy, która na początku lat osiemdziesiątych bulwersowała mieszkańców Wielkopolski, autorzy postanowili zebrać dostępne informacje i dotrzeć do osób, które miały styczność z oskarżonym Edmundem Kolanowskim. Ten zapisał się w annałach kryminalistyki swoim modus operandi oraz nietypowym zboczeniem, które popchnęło go do nekrofilii oraz do morderstw w celu pozyskania podniecających go części kobiecego ciała.

Autorzy zapoznali się z aktami sprawy, artykułami publikowanymi w gazetach (tych nie było wiele ze względu na ograniczenia cenzury), a także dotarli do śledczych, którzy przesłuchiwali podejrzanego i którym udało się wydobyć z niego przyznanie się do winy. Wypowiedzieli się również prawnicy, którzy bronili nekrofila. Niemal każdy rozmówca przyznaje, że sprawa Kolanowskiego była jedną z najważniejszych w ich życiu zawodowym, a sam przestępca okazał się niełatwym przeciwnikiem. Chociaż niewykształcony, ograniczony umysłowo i niepozorny z wyglądu, niczym przebiegły adwokat próbował odwrócić przebieg procesu.

Chwilami książka jest obrzydliwa, tak jak obrzydliwe były poczynania Kolanowskiego. Opisy tego, co robił ze zwłokami, choć nie są bardzo szczegółowe, za sprawą wyobraźni czytelnika ożywają przed oczami. Trzeba być gotowym na mocne przeżycia, gdy czyta się ten reportaż. A ten jest bardzo ciekawie napisany, konkretny, pozbawiony zbędnych opisów, dłużyzn i wątków pobocznych.

PS

Dotychczas wydawało mi się, że seryjni mordercy mieszkają gdzieś daleko, po drugiej stronie kuli ziemskiej. Po przeczytaniu tego reportażu uświadomiłam sobie, że taki osobnik może mieszkać gdzieś za rogiem i grasować w mojej okolicy. Na szczęście wystąpienie podobnego przypadku w Poznaniu statystycznie pewnie jest mało prawdopodobne.

Kamyk, Joanna Jodełka

Świat Książki, 2012

Liczba stron: 256

Czytałam debiutancką książkę Joanny Jodełki i już ona była wystarczającą rekomendacją, żeby sięgnąć po kolejną wydaną powieść. Ponadto, lubię jak akcja książki rozgrywa się w miejscu, które znam, a ta autorka pisze o Poznaniu. Każda jej powieść dostaje u mnie zatem duży kredyt zaufania, zanim jeszcze rozchylę okładki.

Daniel Koch jest zewnętrznym audytorem, zatrudnionym przez szefa dość prężnej firmy zajmującej się handlem klejami, rozpuszczalnikami i innymi chemikaliami. W dzień poprzedzający złożenie szefowi raportu, wszyscy pracownicy uczestniczą w dużej imprezie firmowej. Tam, do uszu Kocha docierają strzępki rozmów szefa, jego brata oraz żony. W tym rodzinnym interesie coś się nie układa, ale kto by się tym przejmował mając w perspektywie wyjazd z miasta i kolejne prace zlecone w kraju? Po zakończeniu imprezy Daniel odwozi taksówką do domu jedną z pracownic biura – Ewę Kochanowską i… spędza u niej noc. Ma okazję poznać 11 letnią córkę Ewy – Kamilę zwaną Kamykiem, która jest dziewczyną niezwykle rezolutną, waleczną i pyskatą, czym rekompensuje sobie inwalidztwo. Kamila jest niewidoma.

Coś, co miało być seksem bez zobowiązań i jedynym intymnym spotkaniem dwojga ludzi, szybko zmienia się w tragedię. Następnego dnia dochodzi do dramatu – szef firmy zostaje zastrzelony na ulicy, a idąca obok Ewa groźnie postrzelona i walczy o życie. Jedynym, choć według policji, niewiarygodnym świadkiem zdarzenia jest Kamila idąca obok mamy. Dochodząca niania Kamyka organizuje sobie pomoc w opiece nad dzieckiem w postaci pełnego skruchy Kocha, który w odruchu ludzkiego współczucia pragnie pomóc dziewczynce, a jednocześnie rozwikłać zagadkę „prawie” podwójnego zabójstwa.

To powieść sensacyjna z dużym ładunkiem emocji – nie tylko tych związanych z akcją kryminalną, ale także (a może przede wszystkim) z trudną przyjaźnią Kamyka ze swoim tymczasowym opiekunem oraz pokręconymi relacjami rodzinnymi. Akcja posuwa się szybko, wciąż poznajemy kolejne osoby i motywy, które doprowadziły do dramatu, ale rozwiązanie tajemnicy śmierci szefa firmy nie jest tak proste, jakby mogło się wydawać, a w sprawę uwikłanych jest sporo ludzi. Komu oni służą? Książka umiliła mi wieczór, z przyjemnością czytałam o znanych mi miejscach i niejednoznacznych bohaterach. Polecam!

Tymczasem pa, Kochany Skarbunieczku, Piotr Korduba

Zysk i S-ka, 2012

Liczba stron: 160

W Poznaniu mieszkam całe swoje dorosłe życie. Lubię czytać o tym mieście, jego historii i ludziach tu mieszkających. Książka, o której dziś napiszę parę zdań to książka o Poznaniu w czasach drugiej wojny światowej. To, co ją wyróżnia spośród innych tego typu pozycji, to materiały które przyczyniły się do jej powstania. Historia to niesamowita. Autor, Piotr Korduba, zajmował się historią przedwojennych budynków na Grunwaldzie (jednej z dzielnic Poznania). Rozmawiał z rodziną zamieszkującą w jednej z willi, kiedy gospodarz pokazał mu listy, które w czasie wojny pisał do niego ojciec. Chłopiec, Kochany Skarbunieczek, przez pewien czas przebywał u rodziny na wsi, ok. 100 km od Poznania. W tym czasie otrzymywał ilustrowane listy od swojego ojca. Prawie wszystkie się zachowały. Korduba, prawdopodobnie zafascynowany znaleziskiem, nadał bieg dalszym wydarzeniom. Jakiś czas temu czytałam o tych listach w gazecie. Teraz trzymam przed sobą książkę, na którą składają się rodzinne pamiątki państwa Kowalskich.

Na książkę składa się kilka rzeczy – krótka historia okupowanego Poznania oraz jego mieszkańców – wysiedlanych lub wcielanych do pracy przymusowej. Następnie dowiadujemy się o losach rodziny Kowalskich. Ojciec pana Jerzego, który jest adresatem listów, był inżynierem i pracował w zakładach Cegielskiego. Matka była dentystką, która oczywiście jako Polka nie mogła wówczas prowadzić prywatnej praktyki i pracowała jako pomoc u niemieckiego stomatologa. Kilkuletni Jurek został wywieziony do rodziny na wieś. Odwiedzał go głównie ojciec, ponieważ mógł od czasu do czasu dostać przepustkę, bez której nie wydostałby się z miasta. W międzyczasie pisał do syna listy, które ilustrował scenkami z życia miasta. Nie ma tam dramatycznych scen, a tylko pewne elementy pozwalają się domyślić, że Poznań zajęty został przez Niemców.

W książce przytoczono treść listów oraz zamieszczono duże reprodukcje obrazków w kolorze. Każdy z listów opatrzony jest komentarzem wyjaśniającym kontekst rodzinny lub historyczny. Mnie największą frajdę sprawiało rozpoznawanie miejsc, które rysował tata Jerzego. Charakterystyczne jest także to, że syn najbardziej lubił takie obrazki, w których widać było środki transportu, linie tramwajowe i pociągi. Tata, inżynier, również najlepiej odnajdował się w tego typu tematyce, zatem większość ilustracji dotyczy tematyki miejskiej.

Jestem zachwycona tą książką. Cieszę się, że została wydana, bo pokazuje kawałek historii miasta poprzez losy rodziny. Nie odwołuje się do dramatu, nie epatuje smutkiem, nie podkreśla beznadziejnej sytuacji polskich rodzin pod okupacją niemiecką. Dzięki temu, że adresatem listów był kilkuletni chłopiec, nadawca starał się oswajać go z rzeczywistością, odwracając wzrok od biedy i zwracając go ku temu, co mogło zainteresować chłopca – zwierzętom w zoo, podwórkowym zabawom czy kolorowym tramwajom. Piękna pamiątka rodzinna została podniesiona do rangi dokumentu. Brawo dla autora i wydawcy.

O Poznaniu również można przeczytać w:

ZMIERZCH BOGÓW W POSEN

KRYMINALNA HISTORIA POZNANIA