Postanowiłam ożywić założoną kilka lat temu grupę czytelniczą o nazwie Co tydzień nowe wyzwanie czytelnicze z Czytam, bo lubię, do którego cały czas można dołączać.
Wyzwanie polega na tym, że w każdym tygodniu czytamy książkę według klucza tematycznego. Pierwszym zadaniem w tym roku była książka z miastem w tytule. Zadanie na kolejny tydzień ogłaszane jest z wyprzedzeniem we wtorek poprzedzający rozpoczęcie czytania, by każdy chętny uczestnik miał szansę na znalezienie odpowiedniej książki. Nie ma obowiązku uczestniczenia w każdym wyzwaniu tygodniowym.
W zasadzie nie ma tu ŻADNYCH obowiązków, tylko przyjemności. Można dołączyć w dowolnym momencie, można czytać książkę dłużej niż tydzień, można opuszczać wyzwania, na które nie mamy czasu ani ochoty. Chodzi tylko o to, by porozmawiać o książkach, poznać nowe tytuły, odkurzyć dawno zakupione tomy i spędzić czas na czytaniu. Jeśli macie ochotę dołączyć, serdecznie zapraszam! W tym tygodniu czytamy książki z porą roku w tytule, a jest z czego wybierać!
W pierwszym tygodniu wyzwania przeczytałam trzy książki z miastem w tytule, o których krótko wam opowiem.
„Zima w Lizbonie” Antonio Muñoz Molina (tłum. Wojciech Charchalis)

Bardzo napalałam się na tę książkę. Miałam wdrukowane w głowie, że jest poruszająca, kultowa, wręcz klasyka, którą trzeba znać. Niestety, musiałam się zmuszać do lektury, bo przez większość czasu powieść po prostu mnie nudziła. Opowiada o miłości, a może zauroczeniu, jakie przeżywa muzyk jazzowy. Nawiązuje przelotny romans z kobietą, która jest żoną szemranego gościa, brutala uwikłanego w nieczyste interesy. To zauroczenie trwa latami, choć kochankowie w tym czasie prawie w ogóle się nie spotykają, sporadycznie piszą do siebie listy. Najgorsze jest to, że to nie muzyk opowiada tę historię, lecz słyszymy ją z ust osoby trzeciej, przyjaciela, który relacjonuje to, czego się dowiedział. Dużo tu dymu papierosowego, sączącej się do ucha muzyki, życia barowego, deszczu, mroku, przemocy. Niestety, nie potrafiłam się w czuć w tę atmosferę.
Mur. 12 kawałków o Berlinie – zbiór reportaży (p. red. Agnieszki Wójcińskiej)

Jak to zbiór reportaży, są tu teksty lepsze i gorsze. Według mnie te ciekawe dotyczą prób ucieczki za mur – tych przy wykorzystaniu uprowadzonego z lotniska samolotu, czy przez podkop prowadzący pod budynkami i ulicami. Te mniej ciekawe są luźno związane z samym murem, a bardziej z Niemcami po zjednoczeniu, gdy euforia po obaleniu muru już opadła i okazało się, że obie części rozdzielonego kilkadziesiąt lat wcześniej kraju różnią się nie tylko poziomem zamożności, lecz także mentalnością. Warto przeczytać, ale można dać sobie przyzwolenie na opuszczanie mniej interesujących tekstów.
Niebieska księga z Nebo – Manon Steffan Ros (tłum. Marta Listewnik)

Nebo jest walijskim miasteczkiem, przynajmniej w tej książce, bo nie wiem, czy naprawdę znajduje się na mapie. Oprócz matki i jej dwójki dzieci nikt już w nim nie pozostał. Kilkunastoletni Sion niewiele pamięta ze świata sprzed apokalipsy. Jego mama ma dobrą pamięć, ale też niesamowitą umiejętność przystosowywania się do świata pozbawionego wygód (elektryczności, sklepów, wszystkiego, co daje nam rozwój cywilizacji). Gdy świat cofa się o kilkaset lat kobieta i jej dzieci nie poddają się smutkowi. Pomagają im w tym książki znalezione w bibliotekach i opuszczonych domach. Z tym, że matka podświadomie wybiera tylko te, które zostały napisane po walijsku, języku, którego niechętnie się uczyła będąc w szkole. Teraz jest „opiekunką” tego wymierającego języka, co czyni zupełnie nie zdając sobie sprawy z roli, jaką odgrywa. Piękna opowieść o przetrwaniu, o życiu w zgodzie z przyrodą, o pozostaniu człowiekiem w tak ciężkich czasach. Koniecznie!