Tajemnice Rutherford Park, Elizabeth Cooke

Marginesy, 2014

Liczba stron: 368

Zupełnie nie rozumiem tego mechanizmu, bo raz po raz daję się złapać na haczyk marketingowców, którzy roztaczają przede mną wizję niezapomnianej opowieści, której akcja toczy się w starej angielskiej posiadłości w przededniu pierwszej wojny światowej. Wszystko to, co w drugiej części zdania jest prawdą, lecz brakuje elementu sprawiającego, że książka jest niezapomniana. Przez większość czasu miałam wrażenie, że zlepiono ją z wielu mocno wyeksploatowanych schematów.

Zastanówmy się czego można spodziewać się po książce obrazującej życie rodziny z wyższych sfer w wielkiej posiadłości na prowincji. Uwiedzionej służącej? Długo ukrywanej zdrady? Nieślubnych dzieci? Wyzysku służby i ludzi pracujących w podłych warunkach na dobrobyt właścicieli fabryk? Naiwnej nastolatki, która niczego nie wie o życiu i o świecie, bo przez cały czas trzymana była pod kloszem? Pragnącej wyzwolić się z okowy konwenansów kobiety, która poznała już słowo „sufrażystki”? Niespodziewanej miłości? Syna trwoniącego majątek i mającego inny pomysł na życie niż zaplanował jego ojciec? Wszystko to (i jeszcze więcej) w książce jest. I naprawdę niczego nie spoileruję, bo wystarczy wziąć powieść do ręki, by po 30 stronach domyślić się dokąd zmierza akcja.

Doczytałam ją do końca, bo nie jest zbyt gruba i szybko się ją czyta, lecz w pewnym momencie wzdychałam już i powtarzałam sobie „Trzeba doczytać tę Isaurę” (jedyny serial jaki oglądałam, co miało miejsce 30 lat temu). Jest jednak coś, co mi się podobało, bo nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałam. Tacy zamożni ludzie z wyższych sfer otoczeni byli służącymi, których liczba wielokrotnie przewyższała liczbę osób, którym usługiwano. I ci służący bezustannie plotkowali, wymieniali między sobą zasłyszane informacje i w sumie byli najlepiej poinformowani w całym domu. Aby nie dać służbie powodów do obmawiania, sportretowani w powieści Cavendishowie bardzo się pilnowali i robili wszystko, by zachować pozory, więc zachowywali się bardzo nienaturalnie i byli więźniami we własnym domu. Przykład? Zabawa matki z dziećmi była wysoce niewskazana, bo dziećmi mogła zajmować się tylko niańka lub guwernantka. Wychodzi więc na to, że poniekąd służba narzucała skostniałe standardy zachowań i nie tolerowała zmian ani rozluźnienia panujących w posiadłości stosunków.

Dla mnie za płytka, zbyt przewidywalna, zbyt schematyczna i na dodatek z hollywoodzkim zakończeniem. Zabrakło tylko planszy „…i żyli długo i szczęśliwie”. Kto lubi takie klimaty i tak sięgnie, a mnie nic do tego.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *