Wielka Litera, 2012
Liczba stron: 224
„Terminal” jest pierwszą powieścią autora z 1994 roku. Szczęśliwie została wznowiona po tym jak Marek Bieńczyk zdobył Literacką Nagrodę Nike w 2012 roku. Gdybym nie znała innych książek autora, z pewnością nie chciałabym czytać tej historii. Unikam wszelakich opowieści o miłości, czy to spełnionej, czy nieszczęśliwej. A wydawca nie pozostawia wątpliwości – książka opowiada o romansie… A jednak przeczytałam i to z niekłamaną przyjemnością. Dlaczego?
Dwoje stypendystów we Francji spotyka się na jednym z wyjazdów integracyjnych. Ich uczucie rodzi się powoli, rozwija się z czasem, gdy bohaterowie lepiej się się poznają. Dopiero po pewnym czasie przeradza się w trwały związek. Poznajemy historię z punktu widzenia Marka, który opowiada o doświadczeniu i skupia się na charakterystyce swojej wybranki oraz punktach przełomowych ich znajomości. I chociaż nie poznajemy jej imienia, potrafimy sobie wyobrazić jaką była kobietą. Narrator najbardziej koncentruje się na wydarzeniach związanych z początkiem i końcem romansu, nie rozwodząc się zanadto nad wspólnym życiem.
Czym ta książka wyróżnia się spośród innych powieści o miłości? Stylem pisania. Bieńczyk pisze w sposób, którego nie da się podrobić. Koncentruje się na szczegółach, pomijając lub jedynie wspominając o rzeczach, które wydają się istotniejsze. Jeden gest potrafi opisywać przez kilka stron, a przy tym jest to opis niezwykle wciągający i błyskotliwy. Zdania są dopieszczone w każdym szczególe, erudycja autora aż bije po oczach.
Sama historia jest banalna, nawet nudnawa momentami. Jedynie zakończenie odbiega nieco od schematów. Po przeczytaniu powieści zaczęłam zastanawiać się dlaczego od samego początku nie lubiłam głównej bohaterki. Czy zostałam sprytnie zmanipulowana przez narratora, czy może moja niechęć do niej zrodziła się w inny sposób? Chyba wrócę do książki za jakiś czas aby znaleźć w niej ewentualne dowody na manipulowanie uczuciami czytelnika…