Tysiąc dni w Wenecji, Marlena de Blasi

Wydawnictwo Literackie, 2009

Liczba stron: 300

Wziąć? Nie wziąć? Trzy razy odkładałam książkę na miejsce zanim zdecydowałam się ją wypożyczyć. Pewnie w ogóle nie wzięłabym jej pod uwagę, gdybym w porę dostrzegła napis ukryty pod tytułem – „Zaskakujący romans”. Napis ten odkryłam będąc w połowie książki…

„Tysiąc dni w Wenecji” opowiada o Amerykance, rozwódce, w średnim wieku – szacuję na oko, po dorosłych dzieciach. Bohaterka tej książki oraz jej autorka jest szefem kuchni, restauratorką, pisze do magazynów o gotowaniu, recenzuje restauracje w fachowych pismach. Czasami dostaje zlecenia by opisać restauracje w konkretnym miejscu. W ten sposób kilkakrotnie przybywa do Wenecji. Podczas jednej z podróży do tego uroczego, lecz obcego jej miasta, spotyka mężczyznę, który wyznaje jej miłość. Nieznajomy przyznaje, że zakochał się w niej już wcześniej, lecz nie miał odwagi stanąć z nią twarzą w twarz. Po jednym dniu spędzonym razem, narratorka wyjeżdża do domu w Stanach. Wktórce odwiedza ją Wenecjanin, a podczas jego dwutygodniowego pobytu nawiązują romans i postanawiają wziąć ślub. Narratorka stawia wszystko na jedną szalę – sprzedaje dom, rzuca pracę i po pół roku wprowadza się do Fernanda i staje się Wenecjanką.

Większa część powieści opisuje zmagania Amerykanki z powszednimi zadaniami – remontem, gotowaniem, poznawaniem ludzi, popełnianiem niezamierzonych gaf, zakupami oraz oswajaniem Wenecji. Mnie jednak najbardziej zainteresował wątek dotyczący niedopasowania tych dwojga ludzi, którzy przecież niemal sobie obcy postanwiają budować wspólne życie. Autorka nie skupia się za bardzo na swoich uczuciach, ale od czasu do czasu w tle pobrzmiewa początkowe rozczarowanie sytuacją w jakiej się znalazła oraz postwą człowieka, dla którego całkowicie zmieniła swoje życie. Przeraża ją kategoryczność i brak polotu u Fernanda.

To książka o rozpoczynaniu wszystkiego na nowo, o tym, że nigdy nie jest za późno na bycie szczęśliwym i pogodzonym ze sobą, o tym, że warto czasem zaryzykować, by nie przespać swojego życia i swoich szans. Niestety, nie czyta się tego zbyt dobrze – jak dla mnie zbyt dużo tu wplecionych złotych myśli, które brzmią banalnie i nie na miejscu. Początkowe rozdziały rażą formą – czyta się je jak reportaż, nie jak powieść. Później jest znacznie lepiej, ale też bardziej ckliwie. No i ja nie lubię czytać o gotowaniu. W tej czynności nie ma dla mnie żadnej magii i nie podzielam pasji autorki. Na szczęście przepisy na potrawy nie zostały wplecione w treść, tylko zamieszczone w oddzielnym rozdziale na końcu książki, za co jestem wdzięczna i przez to podwyższam moją ocenę tej powieści.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *