Agora, 2012
Liczba stron: 216
Maria Poprzęcka w swojej najnowszej książce postanowiła wyróżnić kilkanaście mniej lub bardziej znanych kobiecych postaci świata artystycznego. Za punkt wyjścia przyjęła instalację zwaną Dinner Party, która stworzyła Judy Chicago będąca ikoną feministek. Autorka stara się przedstawić takie artystki, których pozycja w świecie sztuki (być może) nie wynika bezpośrednio z ich osiągnięć, ale z pewnych układów. Niektóre z opisanych kobiet były żonami lub kochankami znanych malarzy, pisarzy i twórców wszelakich, inne, jak wiktoriańska „matrona” Margaret Cameron przeszły do historii za sprawą pewnych zbiegów okoliczności – w przypadku wymienionej fotografki są to portrety osób, które zapisały się w dziejach.
Czytając tę książkę miałam bardzo ambiwalentne odczucia odnośnie bohaterek esejów. Z jednej strony były to kobiety idące pod prąd swojej epoki, wyzwolone, bezpruderyjne zdobywczynie serc męskich i spojrzeń płci obojga. Z drugiej bezwolne przedmioty w rękach swoich mistrzów – znane głównie za sprawą swoich romansów i skandali obyczajowych, wtórne nawet w swojej sztuce, bo ślepo podążające ścieżką swojego mistrza, tak jak choćby Elizabeth Siddal – muza i modelka prerafaelitów.
Nieliczne artystki wyszły z cienia, pozostałym do polepszenia mniemania o sobie wystarczyło obracanie się w męskich kręgach surrealistów czy innych przedstawicieli awangardy artystycznej, którzy dość bezlitośnie obchodzili się ze swoimi muzami. Dwoistość kobiecej natury? Czy może zaślepienie? Nawet silna Dora Maar nie pozbierała się po związku z Picassem. Lee Miller całe życie dążyła do samozagłady jak ćma lecąca w ogień, stąd też nie dziwią jej ryzykowne zachowania, rozpustny tryb życia oraz iście męskie pasje, które zawiodły ją na front i do likwidowanych obozów koncentracyjnych. I chyba właśnie reporterskie fotografie tam zrobione przyczyniły się do jej sławy, romanse (nawet te z Man Rayem i innymi artystami) to tylko chwilowy news.
Zapewne każda z opisanych artystek znalazła swoich wielbicieli i krytyków. Nie mnie oceniać, która z nich miała autentyczny talent, a która głowę do interesów (bo i w ten sposób można nazwać ich romanse i związki). Mnie osobiście najbliższa stała się Georgia O’Keefe – całe życie wierna sobie i swoim wyborom, nie bazująca na skandalach obyczajowych, choć znana była także jako modelka fotograficznych aktów (i żona) Alfreda Stieglitza.
Warto przeczytać tę książkę od początku do końca, a potem wracać jeszcze do poszczególnych fragmentów, oglądać zamieszczone w niej reprodukcje zdjęć i dzieł artystek, poświęcić trochę czasu na znalezienie dodatkowych informacji o tych, które wydały się szczególnie warte uwagi. Warto również zastanowić się razem z autorką nad poruszoną przez nią kwestią niewielkiej (w porównaniu do męskich reprezentantów) liczby kobiet-artystek na przestrzeni dziejów. Bo nie zgodzimy się przecież z tym, że kobiety są mniej utalentowane? Gorąco polecam „Ucztę bogiń” ze względy na walory poznawcze oraz estetyczne.