Liczba stron: 328
Voo Voo wzięło nazwę się od inicjałów Wojciecha Waglewskiego, jednak nieoczywista pisownia sprawia, że łatwo pomylić ją z voo doo. Dodając do tego wizualną oprawę grupy i „darcie japy” w niezrozumiałym języku przez Mateusza Pospieszalskiego, można założyć, że istotnie to zespół szamanów. Zapewne potrafiło to niektórych zniechęcić do kupienia płyt, czy obejrzenia koncertu. Jednak z drugiej strony Voo Voo ma w sobie coś tajemniczego, nieoczywistego, energię, która sprawia, ze długo czujemy ciarki na plecach. Piotr Metz, dziennikarz muzyczny, radiowiec, fan The Beatles, potrafiący swoimi radiowymi audycjami przykuć mnie do odbiornika, co nie jest łatwe, postanowił zmierzyć się z biografią Voo Voo. Podzielił książkę na cztery części – wywiady z każdym z obecnych muzyków z zespołu. Wszystkie te ciekawe opowieści w jakimś momencie splatają się ze sobą, przedstawiając nam Voo Voo od środka.
Waglewski spytany kiedyś przez dziennikarza, kogo chciałby mieć w swoim zespole, odpowiedział, że nikogo, bo ma samych najlepszych. Parafrazując fragment piosenki Wagla, jest to prawda najprawdziwsza z prawd. Waglewski, podobnie jak Lech Janerka, nie pcha się na listy przebojów, nie podlizuje fanom ani ludziom z branży. Jest artystą chodzącym ścieżkami swojej własnej wrażliwości, co przekłada się na niebanalność w warstwie tekstowej i muzycznej, stanowiącą jego wielką siłę. Pomimo że jest znakomitym gitarzystą, na koncertach nie epatuje słuchaczy solówkami, bez których inni nie potrafią żyć. Ma swoją publiczność, która dopisuje na koncertach, a jednak, jak sam zauważa, do zespołu przylgnęła łatka „ludyczności”. Wspólne śpiewanie z publicznością łobi jabi zaczęło zespół trochę męczyć. Szamański wizerunek ciążyć. Dlatego też zmienił się image Wagla. Mogliśmy go zobaczyć w hipsterskich okularkach i z długą brodą, co moim zdaniem, jest wpływem jego synów – Fisza i Emade.
Wrażliwość muzyczna czwórki muzyków powoduje, że „sound” zespołu jest oryginalny, wokalizy „Matełki”, jak i jego styl gry na saksofonach, są nie do podrobienia. Niestety zespół doświadczył tragedii, która pomimo całego dorobku postawiła jego przyszłość w niepewnym świetle. Śmierć Piotra Żyżelewicza, znakomitego perkusisty, świetnego kolegi, sprawiła, że Waglewski z kolegami rozważali rozwiązanie zespołu.. Szczęśliwie dla nas grupa nie miała czasu na myślenie, a miejsce Stopki, jak nazywali go koledzy, zajął Michał Bryndal.
Autor książki umiejętnie zadaje pytania każdemu z artystów, dzięki czemu obraz grupy staje się pełny. Oczywiście najwięcej do powiedzenia mieli Waglewski i Pospieszalski, ale bardzo ciekawe jest to, czym podzielił się z nami basista Karim Martusewicz. Z książki dowiemy m.in. z czym borykał się Waglewski w czasach, kiedy płytę można było wydać raz na dwa lata i jaką drogę przebył Karim, by stać się profesjonalnym muzykiem i częścią historii jaką jest Voo Voo. Materiał uzupełniają liczne fotografie. Całość jest zajmująca, odświeżająca, warta przeczytania. POLECAM!