Wieczny Grunwald, Szczepan Twardoch

Wydawnictwo Literackie, 2013

Liczba stron: 210

Ze wstydem przyznaję, że nie przeczytałam jeszcze obsypanej nagrodami i wyróżnieniami „Morfiny”. Onieśmiela mnie jej objętość i głosy, które do mnie docierają, że głównego bohatera nie da się lubić. Tyle stron z nielubianym bohaterem? Muszę to przemyśleć jeszcze raz. W związku z tym, że mimo wszystko chciałam poznać autora, sięgnęłam po wznowienie innej powieści Szczepana Twardocha, tej, która pierwotnie ukazała się przed „Morfiną”. „Wieczny Grunwald” to jazda bez trzymanki przez epoki, style literackie i konwencje językowe.

Powieść zaczyna się od śmierci głównego bohatera – Paszki. Umiera podczas bitwy pod Grunwaldem, lecz śmierć nie jest dla niego wybawieniem. Paszko pojawia się jeszcze w historii świata wielokrotnie, biorąc udział w innych wojnach i umierając na setki różnych sposobów. Zanim jednak do tego dojdzie poznajemy losy jego pierwszego „światowania” oraz okoliczności jego przyjścia na świat. Paszko przez całe swoje samodzielne życie niesie w sobie pretensję do świata – jest bękartem króla, jego pogrobkiem, który nie został uznany przez władcę i nikt nie wie o jego pochodzeniu. Wraz z uwiedzioną i wykorzystaną przez władcę matką spędził dzieciństwo w domu publicznym, lecz nie został przygotowany do życia. Dopiero śmierć matki pociąga za sobą wydarzenia, które wpłyną na jego dalsze losy.

Powieść pozbawiona jest chronologii, Paszko miota się od czasów średniowiecza, przez współczesność aż po jakąś upiorną przyszłość. Przez cały ten czas szarpią nim te same namiętności. Bez ustanku poszukuje swoich korzeni, pragnąc życia, które, jak sądzi, zostało mu odebrane. Jego dążenia są niezmienne, zmieniają się jedynie środki po jakie sięga, żeby osiągnąć swoje cele – uznanie w oczach innych, szacunek, estymę.

Drugim często pojawiającym się wątkiem jest poszukiwanie tożsamości. Jego ojciec, król, był Polakiem, matka – Niemką. Paszko czuje się rozdarty, w chwilach zagrożenia ucieka z Polski do Niemiec lub w przeciwnym kierunku. Germania i Matka Polska to dwie antagonistki zwalczające się przez wieki, toczące ze sobą bitwy i wojny. A Paszko stoi okrakiem nad całą historią i przez wszystkich traktowany jest jak szpieg, wróg, kret.

Dobrnęłam do ostatniej strony i miałam wrażenie, że nie do końca ogarniam tę historię, że nie udało mi się dotrzeć do sedna sprawy, umknęło mi to, „co autor miał na myśli”. Czyżby to była alegoria o tym, że tak naprawdę zmieniają się tylko dekoracje, mijają lata, a ludzie są wciąż tacy sami i rządzą nimi te same instynkty, te same potrzeby? A może chodziło o to jakie to uczucie, odpowiedzialność, brzemię, gdy jest się Polakiem? A może autorowi towarzyszyła zupełnie inna myśl, której ja nie wyłapałam?

Wniosek wyciągnęłam taki, że na pewno nie jest to szczyt możliwości Twardocha. Bardzo podobały mi się te osadzone w średniowieczu fragmenty, kiedy Paszko mieszka z matką w burdelu. Potem gdy zaczęło się skakanie przez epoki, wieki, bitwy, powieść zaczynała mnie nużyć. Więc nie ma wyjścia, trzeba będzie wreszcie przeczytać „Morfinę” i: albo dać sobie spokój z tym pisarzem, albo zapałać płomiennym uczuciem do jego z rozmachem pisanej prozy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.