Wieloryby i ćmy. Dzienniki, Szczepan Twardoch

wieloryby i ćmy dziennik szczepan twardochWydawnictwo Literackie, 2015

Liczba stron: 271

Mam problem z dziennikami. Z jednej strony jestem ciekawa, jak bardzo autor jest w stanie się odkryć, z drugiej, mam obawy, że spotkam się z nadmiarem autokreacji i niedoborem autentyczności.

Szczepan Twardoch odnoszący ostatnio sukces za sukcesem (był nominowany do Nagrody Literackiej Nike, zdobył Nagrodę Kościelskich, został pierwszym polskim pisarzem, który podpisał kontrakt reklamowy z producentem samochodów) jest postacią nietuzinkową.  Jego publiczne wypowiedzi niektórzy interpretują jako antypatriotyczne i bluźniercze i toczą pianę na samo wspomnienie nazwiska autora, inni, w tym ja, dostrzegają wielką troskę o swoją małą ojczyznę. Czy w „Dziennikach” odkryjemy Twardocha na nowo, czy ujrzymy go w innym świetle?

Zapiski obejmują okres od 2007 do 2015 roku, czyli okres dość intensywnych zmian w życiu autora. Na ten czas przypadają m.in. narodziny synów oraz pisanie powieści, dzięki którym stał się rozpoznawalny i ugruntował swoją pozycję na polskim rynku księgarskim. Okres ten obfitował w podróże – wyprawy rekreacyjne w obszary, w których człowiek musi się najpierw zmarnować fizycznie, by odnaleźć spokój psychiczny, oraz wyjazdy „służbowe”.  Nie ma w tej książce typowych opisów etapów podróży, lecz refleksje, jakie nachodzą człowieka, który nieraz musi zmierzyć się ze swoim lękiem, niemocą fizyczną, ekstremalną pogodą, lub… kradzieżą w pociągu.

To, co urzeka, to przywiązanie do ziemi przodków i więź, nie tylko z miejscem, lecz również z wartościami, tradycją i ciągłością dziedziczenia. Uważny czytelnik dostrzeże, że w „Drachu” pojawiają się nieco zniekształceni, lecz rozpoznawalni przodkowie autora oraz ich historie, bo: „Pisarz, jak donosiciel tajnej policji, powinien być zawsze w pracy. (…) Przyjaźnić się z pisarzem, kochać pisarza, to jak przyjaźnić się z kamerą wideo, szczególnie czułą na te chwile, w których jesteśmy obnażeni. Wszystko zostaje zapamiętane, wszystko, co bolesne, kiedyś zostanie użyte.”

„Wieloryby i ćmy” nie są dziennikiem w sensie dosłownym. Podzielone są na lata, nie dni. Rzadko zdarzają się wpisy dotyczące konkretnych poczynań. Skupiają się raczej na refleksji nad życiem, nad dojrzewaniem do bycia ojcem, pisarzem, człowiekiem. „Niczym gnostyk po kolejnym wtajemniczeniu żyję i zawsze żyłem w przekonaniu, że jeszcze niedawno byłem bardzo głupi. Kiedy miałem osiemnaście lat, wspominałem z politowaniem siebie piętnastoletniego. Osiemnastoletni wydawałem się głupcem sobie dwudziestoletniemu i teraz też wiem, że jako dwudziestoparolatek byłem durniem. A jednocześnie do dziś nie udało mi się z tego wyciągnąć wniosków co do teraźniejszości.”

„Dzienniki” zaleca się czytać niezachłannie, odnajdować analogie między swoim życiem, a doświadczeniami pisarza. Zaleca się zaznaczać cytaty, rozmawiać o tym, co się przeczytało, wracać do pewnych fragmentów. Można się nie zgadzać z niektórymi sprawami, lecz ten, kto ma w sobie dość rozsądku, przyzna, że głos tego pochodzącego ze Śląska pisarza, jest głosem pokolenia znudzonego walką o narzucone ideały. Pokolenia, które przygląda się i czasem nie dowierza temu, co widzi. Czy nakryłam Twardocha na nieautentyczności? Nie. Czy wydał mi się kimś innym, niż pisarz, którego obraz stworzyłam sobie podczas czytania jego powieści i doniesień medialnych? Nie. Dzięki tej publikacji miałam okazję lepiej poznać jego życiowe motywacje i poglądy. Podejrzeć go przy pracy, podczas spotkań z przyjaciółmi, jako rodzica i wnuka, jako człowieka, któremu w życiu nie jest wszystko jedno, choć niekoniecznie podąża tam, gdzie tłum. POLECAM również dla takich zdań „Ja nie mam żadnej mądrości, mam za to paru przyjaciół i trochę zaprzyjaźnionych książek”.

5 odpowiedzi na “Wieloryby i ćmy. Dzienniki, Szczepan Twardoch”

  1. Bardzo ładnie to opisałaś. Ja się obawiałam tego dziennika, bo uwielbiam zarówno powieści autora, jak i jego samego. Bałam się, że ta książka będzie pretensjonalna, z jakąś pozą, bałam się, tak jak Ty, że pisarz za dużo odsłoni, równocześnie chętnie czytałam szczegóły z jego życia (jednak gdyby napisał zbyt wiele, to pewnie czułabym niesmak). Z tymi obawami zaczęłam lekturę i… nie minęło 50 stron, a ja byłam już totalnie kupiona. „Wieloryby i ćmy” mają mnóstwo świetnych cytatów, jeszcze nigdy nie włożyłam tylu karteczek indeksujących do lektury 🙂 Ech, ten Twardoch… Mnie podwójnie bliski, bo z Górnego Śląska, jak ja.

    1. Facet z klasą – nic o żonie, nic o małżeństwie. Brawo!
      Do tej pory czuję niesmak i wręcz odrzuca mnie od Grażyny Jagielskiej, która wyprała i wymaglowała swoje problemy małżeńskie w książkach o psychiatryku. I dalej to robi, bo nic się tak dobrze nie sprzedaje jak ploty, smrodek i obnażanie się. Cały czas szkoda mi pana Wojtka Jagielskiego, którego postrzegam jako ofiarę swojej żony i jej parcia na szkło.

      1. A, nie czytałam tych książek Jagielskiej i chyba nie chcę. Za to Twardoch – klasa! Jak raz wspomniał o żonie, to chyba nawet bez imienia, choć ja akurat wiem jak ona się nazywa, gdzieś tam znalazłam jej występ z Pytania na śniadanie (czy jakiegoś programu tego typu) o życiu u boku artysty 😛

        Ciekawi mnie jeszcze dziennik Dehnela, ale znowu nie wiem – czytać, czy nie czytać?

        1. U mnie Twardoch na równi z Dehnelem, więc nie mam żadnych wątpliwości 😉
          A Jagielską przeczytałam jedną i mam dość, choć podobała mi się jej powieść, to nawet jakby znowu zaczęła pisać do rzeczy, nie mam zamiaru tracić czasu na „babę z magla”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *