Papierowy Motyl, 2010
Liczba stron: 148
Nastrojowa, zimowa okładka przyciąga wzrok. Nie inaczej jest z treścią, trudno bowiem odłożyć książkę nie doczytawszy jej do końca. Anna i Irina są znajomymi, w taki sam sposób pokrzywdzonymi przez życie. Nie nazywają się przyjaciółkami, choć trudno jednej bez drugiej egzystować. Obie straciły nastoletnie dzieci, swoich jedynaków. Żadna z nich nie ma wsparcia ze strony rodziny, a od momentu wypadku ich życia nie można nazywać życiem, tylko egzystencją. Choć każda przeżywa żałobę w inny sposób, więź jaka wytworzyła się między nimi pozwala im bez zażenowania pokazywać najgłębsze emocje.
Bohaterem drugoplanowym powieści jest Petersburg. Miasto, które powstało na rozkazu Piotra I przetrwało ciężką okupację, wyniszczające rządy komunistów, po to by ponownie odżyć i zabłysnąć w czasach współczesnych. Zamiłowanie mieszkańców do zabawy i uczestniczenia w kulturze przejawia się na wielu stronach powieści. Ponadto bohaterki wspominają ciężkie i tragiczne losy wojenne swoich znajomych. Książka jest na wskroś rosyjska – zapachy potraw takich jak kiszony czosnek mieszają się z odorem niemytych ciał lokatorów mieszkań komunalnych, w których każdy pokój zajmuje inna rodzina, a kuchnia jest miejscem współdzielonym przez wszystkich tam zakwaterowanych.
To bardzo nastrojowa i piękna powieść. Choć smutna, to nie przygnębiająca, choć o śmierci i żałobie, to dająca nadzieję, choć o samotności, to o takiej samotności, która oczyszcza i wiedzie ku lepszemu. Bardzo mnie cieszy, że miałam możliwość przeczytania tej książki.