Muza SA, 2012
Liczba stron: 356
Pierre Lemaitre do perfekcji opanował technikę wkurzania mnie na maksa i żonglowania moimi uczuciami. Tak, tak. Odbieram to bardzo osobiście, ponieważ podobna sytuacja ma miejsce po raz drugi z rzędu i wiem już, na jakiej zasadzie to działa. Poprzednio czytaną przeze mnie książką autora była „Ślubna suknia„, która wykończyła mnie po około 100 stronach. Po namowach i zapewnieniach innych czytelników, że trzeba czytać dalej, okazało się, że powieść jest bardzo dobra, tylko ma denerwującą bohaterkę, której pozornie bezsensowne i chaotyczne poczynania śledzimy przez 1/3 powieści.
W przypadku „Zakładnika” jest podobnie. Pierwsza z trzech części książki przybliża nam postać bezrobotnego 57 latka, Alaina Delambre, który po czterech latach bezrobocia łapie się wszelkich dostępnych, kiepsko płatnych i niosących upokorzenie zajęć. Marzy o powrocie na dawne stanowisko w korporacji i odbicie się od finansowego dna. Kiedy jeden z wielkich koncernów zaprasza go na rozmowę, okazuje się, że zdobycie wymarzonej pracy jest w zasięgu ręki, a jednym z etapów sprawdzania kandydatów jest poddanie ich testowi z symulowanym napadem terrorystycznym i wzięciem zakładników. Alain przystaje na tę propozycję, bo grunt pali mu się pod nogami. Przygotowuje się do testu bardzo skrupulatnie…
…aż za bardzo. Rozumiem desperację w obliczu rodzinnej klęski finansowej, ale nie rozumiem bezwzględności z jaką Delambre przystąpił do zapewnienia sobie najlepszej pozycji wśród kandydatów. Determinacja i wąskie widzenie odstręczały mnie od tego człowieka, mającego za nic innych, bliskich mu ludzi. Przetrwałam jednak ten pierwszy etap i dalsze części czytałam już z zapartym tchem, z uznaniem kręcąc głową po kolejnym zwrocie akcji i coraz bardziej przyznając w duchu, że znowu zostałam wysterowana przez autora na manowce. Co prawda moje zdanie o Alainie Delambre zmieniło się tylko w niewielkim stopniu, ale musiałam przyznać, że to, czego mu brakuje na gruncie stosunków międzyludzkich rekompensuje odrobinę swoją intuicją i smykałką do interesów.
Książka to taki melanż thrillera psychologicznego z książką sensacyjną i powieścią a la Grisham, gdzie spora część akcji odbywa się na sali sądowej. Czyta się błyskawicznie, ale podejrzewam, że dzięki temu, że autorowi udało się w dużym stopniu uniknąć sztampowości i wtórności, nie zapomina się jej równie szybko.