Po mrocznej porcji literatury zapragnęłam słońca. A słońca i lazurowego nieba najwięcej o tej porze roku w Prowansji. Zdjęłam więc z półki zachomikowany na taką właśnie okazję mały tomik o wdzięcznym tytule „Zawsze Prowansja”. Wcześniej poznałam pisarstwo Mayla podczas lektury „Prowansja od A do Z” i wiedziałam już czego mogę się spodziewać. Wcale się nie pomyliłam.
Takiej porcji słońca, humoru i świeżego zapachu ziół potrzebowałam. Autor w kilkunastu niepowiązanych ze sobą rozdziałach notuje spostrzeżenia na temat samych Prowansalczyków, turystów i letników oraz wydarzeń lokalnych, w których miał okazję brać udział. Z przymrużeniem oka obnaża cechy mieszkańców Prowansji – skłonność do nadmiernej gestykulacji, opieszałość, umiłowanie do obfitych posiłków i napojów alkoholowych. Mnie najbardziej podoba się wielokrotnie podkreślana przez Mayla cecha przypisywana większości mężczyzn – zapytani o cokolwiek przyznają, że są w tej dziedzinie ekspertami… Po czym przystępują do długiego wywodu okraszonego przykładami, z którego nic nie wynika.
Książkę polecam tym, którzy chcą się dowiedzieć o Prowansji czegoś więcej niż znajdą w typowym przewodniku oraz tym, którzy potrzebują rozrywki. Ostrzegam jednak, że lepiej nie zaczynać lektury z pustym żołądkiem – długie opisy wyczynów kulinarnych i smakowicie przyrządzonych potraw mogą u nieostrożnego czytelnika wywołać gwałtowne burczenie w brzuchu.