Dama w lustrze, Virginia Woolf

Wstęp napisany przez Agnieszkę Graff ostudził mój zapał czytelniczy. Po jego przeczytaniu poczułam się jakbym miała zmierzyć się z potworem, którego Pani Graff próbowała mi trochę przybliżyć. A ja tylko miałam zamiar przeczytać kilka opowiadań znanej pisarki zanim ewentualnie zabiorę się za większe formy. Ale skoro opowiadania są o niczym, skoro są tak trudne, że trzeba je czytelnikowi stopniować, aby sam się nie pogubił… to może dam sobie spokój. Nie chcę atakować autorki wstępu, jedynie pokazać w jaki sposób działają na mnie teksty tego typu.

Na szczęście opowiadania przeczytałam, samodzielnie się z nimi zmierzyłam, przemyślałam jak umiałam, nawet jakieś wnioski wyciągnęłam. Książka zawiera kilkanaście miniatur literackich, większość z nich to uchwycona chwila, moment, myśl. Autorka zagląda swoim postaciom w głowy i pokazuje ich myśli, często drobiazgi, które każą im się zatrzymać lub porwać napływowi refleksji. Kilka opowiadań to migawki z przyjęcia wydanego przez państwo Dalloway. Ich goście, zazwyczaj osoby z londyńskich wyższych sfer to postaci samotne, zagubione, krępowane pancerzem konwenansów.

To książka do smakowania, do zatrzymania się w biegu, do dawkowania po jednym opowiadaniu co kilka godzin. Nie wyobrażam sobie przeczytania jej podczas jednej sesji od deski do deski. To nie taka pozycja. Cudze myśli w nadmiarze mogą albo przytłoczyć, albo zanudzić, za to w małych porcjach potrafią oczarować.

Dwa słodkie aniołki / Two Little Girls in Blue, Mary Higgins Clark

Co rok to prorok – czasem nawet trzech proroków. Tyle można wywnioskować zerkając na chronologiczną listę książek opublikowanych przez Mary Higgins Clark. A zerknęłam na tę listę kierowana wrażeniem, że książka, którą czytam, jest produkcji hurtowej. Nie to, że książka jest zła, że coś się nie klei, że rwą się wątki. Wręcz przeciwnie – wszystko jest na swoim miejscu. Jednak czegoś mi brakowało, bo nie ma w niej miejsca na dygresje, postaci są zaznaczone bardzo schematycznie, jest tylko to, co być powinno. Ani słowa więcej. Brakuje przekonywających bohaterów, brakuje opisów, przymiotników, szeroko pojętego tła. Książka podzielona jest na mnóstwo króciutkich rozdziałów, kadrów, które pokazują pojedyncze sceny – tak jakby autorka pisała z myślą o scenariuszu filmowym.

Kathy i Kelly, trzyletnie bliźnięta, zostają uprowadzone dla okupu. Porywacze żądają sumy nieosiągalnej dla rodziców dzieci. Na pomoc przychodzi firma zatrudniająca ojca bliźniaczek i oferuje zapłacenie okupu. Sprawy jednak zaczynają się komplikować, gdy porywacze przestają się z sobą dogadywać. W rezultacie tylko jedna z dziewczynek wraca do domu.

Fabuła jest ciekawa, do końca nie wiadomo który z podejrzanych zaplanował i przeprowadził całą akcję uprowadzenia dzieci. Jednak, okazuje się także, że mało kto w powieści ma czyste sumienie i w rezultacie za jednym zamachem policja zamyka kilka spraw. Takie nagromadzenie złoczyńców w jednym miejscu to, moim zdaniem, lekkie przegięcie. Nie poczułam sympatii do żadnego z bohaterów, nawet do zrozpaczonych rodziców – wszyscy bohaterowie to tylko szkice postaci. Poza tym czyta się szybko, dość przyjemnie, ale z poczuciem, że są znacznie lepsze kryminały niż to, co oferuje Mary Higgins Clark.

Pelagia i czarny mnich, Borys Akunin

Zapewne nie sięgnęłabym po tę książkę gdyby nie zmysły wyostrzone na kolorowe tytuły. Literaturą ze wschodu nigdy się nie interesowałam i mam ogromne braki. Akunin? Rosjanin, Gruzin? I jakaś Pelagia, siostra zakonna, detektyw w spódnicy. Trochę mnie to wszystko zaintrygowało i z biblioteki wyszłam nie z jedną, ale z dwiema książkami z serii.

„Pelagia i czarny mnich” przenosi czytelnika na rosyjską prowincję na początku XX w. (tak wywnioskowałam z treści). Do biskupa Mitrofaniusza docierają niepokojące wieści. Nowoararacki monastyr terroryzowany jest przez ducha w czarnym mnisim habicie. Biskup nie wierzy w siły nadprzyrodzone i posyła swoich zaufanych doradców w celu zbadania sprawy. Niestety, wszystkie misje kończą się fiaskiem, a w okolicach monastyru giną ludzie. Wreszcie Pelagia, protegowana biskupa, wyrusza do Nowego Araratu sprzeciwiając się jego woli. Po wielu przygodach udaje jej się rozwiązać zagadkę czarnego mnicha i otrzymać przebaczenie od Mitrofaniusza.

Wyjąwszy początkowe trudności z wejściem w rytm powieści, czytało się świetnie. Najpierw zaskoczył mnie język – wielokrotnie złożone zdania, terminologia prawosławna oraz wyrazy zapożyczone z rosyjskiego. Po kilkudziesięciu stronach przywykłam i dałam się porwać fabule. Akunin kreśli bardzo charakterystyczne postaci, pełne wigoru, żyjące na kartach powieści. Sama Pelagia to wulkan energii w ciele małej rudowłosej i piegowatej kobietki. Pełne humoru dialogi i częste zwroty akcji sprawiły, że przykro mi się rozstawać z Pelagią. Wkrótce więc wrócę z recenzją „Pelagii i czerwonego koguta’.

Czerwona sofa, Michele Lesbre

Książka stała się popularna za sprawą kolorowego wyzwania. Ja też ją wzięłam z bibliotecznej półki częściowo z myślą o wyzwaniu, częściowo mając w pamięci pozytywne recenzje. Jednak zanim ją przeczytałam, pojawiły się także recenzje mniej przychylne – a mają one to do siebie, że zazwyczaj pobudzają moją ciekawość i czym prędzej pragnę przekonać się, do której grupy czytelników należę.

Dwie kobiety, Paryżanki, mieszkanki tej samej kamienicy. Dzieli je pokolenie, łączy spojrzenie na świat. Anna, dziennikarka publikująca w prasie portrety wyjątkowych kobiet – to młodsza z tej pary. Clemence, staruszka siedząca zazwyczaj na swojej czerwonej sofie, dzieli z Anną fascynacje dotyczące niektórych kobiet, poglądy na miłość i życie. Anna, aktualnie samotna, znajdując się pod wpływem nieprzemijającej od pół wieku miłości Clemence do zabitego w latach czterdziestych Paula, postanawia odnaleźć Gyla – mężczyznę, z którym dzieliła życie.  Gyle po rozstaniu wyruszył w podróż do Irkucka. Długa podróż koleją transsyberyjską staje się dla Anny momentem zwrotnym jej życia i chociaż nie wszystko układa się tak, jak sądziła, wyprawa ta sprawia, że zaczyna rozumieć siebie.

Pierwsze strony powieści skutecznie mnie zniechęciły do czytania – przeintelektualizowany bełkot egzystencjalny nie zrobił na mnie wrażenia. Czytałam dalej, mając w pamięci recenzje z blogów. Potem było lepiej – najbardziej podobały mi się fragmenty o Milenie Jasenskiej – miłości młodego Kafki, o którym tak niedawno czytałam. Najmniej wciągały mnie rozmyślania samej Anny nad jej życiem. Anna jako bohaterka książki jest postacią nieciekawą, nie wiadomo o co jej chodzi i dlaczego się tak miota – nie wzbudza ani sympatii, ani współczucia. Znacznie więcej charakteru wykazuje staruszka Clemence.

Pokój nr 19, Doris Lessing

Wybrałam ten mały tomik, aby dowiedzieć się czy warto rzucać się na większe formy, które wyszły spod pióra Noblistki 2007. Książka wydana w Polsce w 1966 roku zawiera trzy opowiadania, które zostały wybrane ze zbioru pt: „A Man and Two Women”. Oprócz tytułowego opowiadania (ostatniego w tym zbiorku) są w niej jeszcze: „Opowieść o dwóch psach” i „Zapiski do historii choroby”.

Już po przeczytaniu opowiadania o dwóch psach, których pierwotny instynkt okazał się silniejszy od tresury, wiedziałam, że słowa autorki skrywają więcej niż tylko wierzchnią warstwę znaczeń. I oczywiście zapragnęłam czytać dalej, szybciej, więcej. Drugie opowiadanie to historia Maureen – ślicznotki z prowincji, która pragnie od życia więcej niż dostają dziewczyny z okolicy. I mimo, że dostaje to, czego chciała, wie, że przegrała. Opowiadanie tytułowe – prawdziwy majstersztyk – to znów studium uczuć kobiety, historia depresji, startu z przegranej pozycji. I chociaż nie identyfikuję się z żadną z bohaterek tych opowiadań, głęboko czuję, że winna im jestem szacunek, bo każda walczyła o to by pozostać sobą.

Jeśli książki Doris Lessing są równie dobre jak jej opowiadania, to zaczynam szykować się na prawdziwą ucztę literacką.