Wstęp napisany przez Agnieszkę Graff ostudził mój zapał czytelniczy. Po jego przeczytaniu poczułam się jakbym miała zmierzyć się z potworem, którego Pani Graff próbowała mi trochę przybliżyć. A ja tylko miałam zamiar przeczytać kilka opowiadań znanej pisarki zanim ewentualnie zabiorę się za większe formy. Ale skoro opowiadania są o niczym, skoro są tak trudne, że trzeba je czytelnikowi stopniować, aby sam się nie pogubił… to może dam sobie spokój. Nie chcę atakować autorki wstępu, jedynie pokazać w jaki sposób działają na mnie teksty tego typu.
Na szczęście opowiadania przeczytałam, samodzielnie się z nimi zmierzyłam, przemyślałam jak umiałam, nawet jakieś wnioski wyciągnęłam. Książka zawiera kilkanaście miniatur literackich, większość z nich to uchwycona chwila, moment, myśl. Autorka zagląda swoim postaciom w głowy i pokazuje ich myśli, często drobiazgi, które każą im się zatrzymać lub porwać napływowi refleksji. Kilka opowiadań to migawki z przyjęcia wydanego przez państwo Dalloway. Ich goście, zazwyczaj osoby z londyńskich wyższych sfer to postaci samotne, zagubione, krępowane pancerzem konwenansów.
To książka do smakowania, do zatrzymania się w biegu, do dawkowania po jednym opowiadaniu co kilka godzin. Nie wyobrażam sobie przeczytania jej podczas jednej sesji od deski do deski. To nie taka pozycja. Cudze myśli w nadmiarze mogą albo przytłoczyć, albo zanudzić, za to w małych porcjach potrafią oczarować.