Wenecki anonim, Giuseppe Berto

wenecki anonim giuseppe bertoMuza SA, 2003

Liczba stron: 116

Czytam nie tylko świeżynki, nowości i przedpremiery. Czasem mruga do mnie okiem jakaś dawno kupiona i zapomniana na półce książka. Ta króciutka powieść niosła za sobą wielką niewiadomą – zupełnie nie wiedziałam, czego mam się spodziewać.

Ona przyjeżdża na jeden dzień do Wenecji. Na jeden dzień zostawia dzieci i nowego partnera, żeby spotkać się ze swoim byłym mężem. Nie do końca wie, dlaczego to robi, lecz odnosi wrażenie, że jego zaproszenie jest ważne. Od pierwszej chwili pomiędzy nimi panuje duże napięcie i dystans. On nie chce zdradzić powodu swojego zaproszenia, ją przepełniają pretensje – o brak zainteresowania dzieckiem, o uparte niezgadzanie się przez niego na rozwód. Krążą po Wenecji, która była świadkiem ich młodzieńczej miłości, choć nie mają nadziei na wskrzeszenie uczucia, które wtedy między nimi wybuchło.

Ta niewielka książeczka opowiada o odchodzeniu, miłości i oddaniu sztuce. To sztuka ma być portalem, który poniesie w przyszłość to, co człowiek chce przed śmiercią przekazać światu. To sztuka ma być jego powiernikiem, jego opus magnum, które udowodni, iż nie całe życie zostało zmarnowane, że nawet w człowieku przegranym można odnaleźć przebłyski geniuszu.

To również powieść o miłości – tej pierwszej i najważniejszej, która choć już odeszła w przeszłość, nadal jest ważna w życiu byłych kochanków. Bo chociaż oddaliły ich od siebie różnice, to wciąż kochają w sobie to, co ich pierwotnie zachwyciło. Mimo nowych partnerów, cynicznego podejścia do dawnej miłości i nowych doświadczeń życiowych to, co zachwycało w byłym partnerze, nadal jest im bliskie, choć spychane do podświadomości.

Szkoda tylko, że książka składa się z drętwych dialogów – choć podobno bohaterowie są ludźmi inteligentnymi, zachowują się jak rozkapryszone dzieci, przerzucają głupimi uwagami, a nawet ranią się słowem i gestem. Psychologia postaci zupełnie mnie nie przekonuje, gdyby książka była dłuższa, nie dałabym rady jej skończyć. Na szczęście dość szybko docieramy do finału, który tak naprawdę już nie jest zaskakujący, lecz na pewno przynosi ulgę. Dobry pomysł, średnie wykonanie.

Tylko ty, Federico Moccia

tylko ty federico mocciaMuza SA, 2016

Liczba stron: 320

Tym, którzy czytali „Chwilę szczęścia” nie muszę przedstawiać głównych bohaterów. Mam jednak świadomość, że nie wszyscy czytają po kolei, tym bardziej, że w przypadku tej serii nie ma takiej potrzeby, więc najpierw kilka słów o bohaterach.

Nicco ma dwadzieścia trzy lata, niedawno zmarł jego ojciec, więc chłopak jest teraz głową rodziny. Przejmuje się złym stanem emocjonalnym matki oraz młodszej siostry. Sam Nicco  pogrążony jest w smutku po śmierci swojego ojca i odejściu dziewczyny, ale stara się jakoś trzymać. Wspiera go najlepszy kumpel zwany Grubym. Jest całkowitym przeciwieństwem romantycznego, melancholijnego Nicco. Chętnie angażuje się w przelotne romanse, wiecznie wpada w kłopoty, z których wychodzi z wdziękiem bawidamka.

Nicco znajduje pocieszenie w ramionach Ani, turystki z Polski. Ania jednak wyjeżdża i nie zostawia swojego adresu. Nicco nie jest do końca pewien swoich uczuć do dziewczyny, ale w głębi serca czuje, że powinien ją odnaleźć. Gdy zdobywa trochę gotówki, postanawia wziąć kilka dni urlopu i pojechać do Polski. Towarzyszy mu Gruby. Szybko okazuje się, że zdobyty w hotelu adres jest nieprawdziwy, a chłopaki w nieznanym kraju mogą co najwyżej szukać wiatru w polu. Już mają zrezygnować, gdy ich wzrok pada na wielkoformatową reklamę, na której widzą podobiznę Ani. Teraz trzeba tylko znaleźć kogoś, kto ma znajomości w branży reklamowej. Pomoże im pewien zbieg okoliczności.

Ta całkiem prosta historia oparta na zbiegach okoliczności i szczęśliwych trafach. Młody chłopak próbuje odnaleźć dziewczynę, w której się zakochał, choć tak naprawdę niewiele o niej wie. W związku z tym wciąż targają nim wątpliwości. A jeśli Ania nie jest singielką? A jeśli go nie zechce? A jeśli to, co się między nimi wydarzyło, uznała za wakacyjny romans, do którego nie ma powrotu? A jeśli tylko mu się zdawało, że Ania coś do niego czuje? A jeśli zrobi z siebie durnia pojawiając się bez zapowiedzi na progu jej domu? Na szczęście Gruby i pomagający mu Polacy nie mają takich rozterek i skutecznie aranżują przyszłe spotkanie.

Federico Moccia przeniósł akcję włoskiego romansu do Polski. Nicco i Gruby spędzają kilka dni w Warszawie, potem w Krakowie, a na końcu w Zakopanem. Wydaje mi się, że w ten sposób autor chciał podziękować swoim polskim. wiernym czytelniczkom. Poza tym ciekawie ogląda się kraj oczami Włochów, na przykład, kawa im nie smakuje, jednak polskie dziewczyny wydają się niezwykle apetyczne.

Nie jest to literatura wysokich lotów, świetnie się jednak sprawdzi na plaży, na hamaku, gdy upał osłabia i potrzebujemy lekkich, dowcipnych historii, które nas nie dobiją i nie zmęczą. Bardziej dla młodzieży niż dla dorosłych, bardziej dla dziewczyn niż chłopaków, choć i ci mogą się odnaleźć w tej historii, która opowiadana jest z punktu widzenia mężczyzny. Czyta się błyskawicznie, a opowieść jest nam bliska przez to, że dzieje się w Polsce. Może się skusicie?

Ostatni taniec Chaplina, Fabio Stassi

ostatni taniec chaplina stassiMarginesy, 2015

Liczba stron: 277

Pamiętam jak kiedyś zdziwiłam się widząc zdjęcie Charliego Chaplina bez charakteryzacji. Dla mnie był tak zrośnięty z rolami, które grywał, że sądziłam, iż on naprawdę ma wąsik, potargane włosy, charakterystyczny chód i przyciasną marynarkę. Książka „Ostatni taniec Chaplina” jest zbeletryzowaną opowieścią o życiu tego człowieka zanim jeszcze stał się znanym aktorem filmowym i założył na głowę melonik.

Pretekstem do snucia wspomnień jest dla ponad osiemdziesięcioletniego aktora wizyta kostuchy, która przyszła po jego życie. Na skutek negocjacji, Chaplin zawiera ze śmiercią umowę, że jeśli uda mu się ją rozśmieszyć, dostanie kolejny rok życia. W taki sposób dostaje ich jeszcze kilka, może więc spisać swoje niewesołe dzieje z myślą o kilkuletnim wówczas najmłodszym synu.

Chaplin opisuje swoje smutne dzieciństwo na ulicach Londynu. Wspomina, że właśnie tam miały miejsce początki jego kariery scenicznej. Została ona przerwana wyjazdem do Stanów Zjednoczonych, gdzie jego żarty nikogo nie śmieszyły. Aby zarobić na bardzo skromne utrzymanie imał się różnych prac i przez wiele lat trzymał z dala od sceny – był m.in. zecerem, partnerem sparingowym dla młodych bokserów, wypychał skóry zwierząt. Za każdym razem coś go jednak gnało do przodu, porzucał pracę i szukał szczęścia w innej branży.

Z jednej strony jest to książka biograficzna, z drugiej powieść drogi. Ponadto opowiada o świecie, jakiego już nie ma – epoce trampów przemierzających Stany wzdłuż i wszerz w poszukiwaniu swojego miejsca w życiu, a znajdującego kolejne, niekoniecznie przyjemne, doświadczenia i guzy na głowie. Powieść nie trzyma się ściśle faktów – autor snuje opowieść o tym jak mogło być, zaludnia książkę postaciami i ich historiami.  Czyta się ją bardzo przyjemnie, choć nieco przeszkadzały mi rozdziały, w których bohater toczy grę z kostuchą – być może na skutek tłumaczenia, w wielu z nich nie znalazłam komizmu, choć Śmierć parskała śmiechem. Mimo wszystko, warto.

Korzenie niebios. Uniwersum Metro 2033, Tullio Avoledo

Insignis, 2013

Liczba stron: 608

Po zachwycie dwiema częściami Uniwersum Metro przyjęłam założenie, że przez gęste sito Glukhovskiego nie przeciśnie się nic poniżej pewnego poziomu. Każda pozycja opatrzona logo serii ma u mnie duży kredyt zaufania, podobnie było z książką pisarza z Włoch. Okazało się jednak, że powieść jest zbyt przekombinowana, przez co po prostu w pewnym momencie staje się irytująca i nudna. Dotarłam do końca, ale niestety im dalej w las, tym gorzej.

Oczywiście akcja książki rozgrywa się w postapokaliptycznym świecie, zniszczonym przez broń atomową i biologiczną. Nieliczni, którzy przeżyli kryją się pod ziemią, ponieważ promieniowanie uniemożliwia egzystencję na powierzchni. Ludziom zagraża także brak pożywienia, czystej wody oraz zmutowane bestie czające się na każdym kroku. Ich egzystencję trudno nazwać życiem, to raczej codzienna walka o przetrwanie. Walka w sensie dosłownym. W tak ekstremalnych warunkach przeżyć mogą najsprytniejsi, najbardziej bezwzględni i ci, którzy mają szczęście.

Głównym bohaterem jest John Daniels, ksiądz katolicki, kryjący się w katakumbach, czyli w Nowym Watykanie wraz z władzami kościoła. Daniels dostaje misję. Jako jedyny przedstawiciel „świętej inkwizycji” ma udać się do Wenecji, żeby sprowadzić stamtąd proroka, o którym dowiedziano się w Rzymie. Niedoświadczony w poruszaniu się po powierzchni ksiądz otrzymuje obstawę złożoną z sześciu żołnierzy gwardii szwajcarskiej – w tych nowych okolicznościach składa się ona z najemników. Cóż z tego, skoro nie wiadomo czy można im zaufać. John Daniels nie ma wyboru.

Przed nimi długa i niebezpieczna droga. Okazuje się, że żołnierze nie jadą prosto do celu, lecz zapuszczają się do znanych sobie osad. Podróżujący z nimi ksiądz dowiaduje się wiele o świecie roku 2033, a wiedza ta nie jest ani przyjemna, ani nie niesie nadziei na przyszłość. Tym bardziej, że na skutek różnych okoliczności, ich siedmioosobowa grupa niesie za sobą śmierć i zniszczenie. Czy John Daniels wytrwa w wierze? Czy uda mu się wypełnić powierzoną misję?

Przez znaczną część mamy powieść drogi, potem zmienia się ona w jakąś oniryczną wizję, w której wszystko jest możliwe. Zmartwychwstanie? Proszę bardzo. Przemieszczanie się w przestrzeni. Czemu nie? Czytanie w myślach? Też jest. Jest tego za dużo, jakby autor nie wiedział jak zakończyć powieść. Dopóki wędrowali, mniej więcej wszystko się składało do kupy, gdy wpadli w zasadzkę na zamku księcia Urbino, akcja się posypała. Fabułę zastąpiły wizje, sny i omamy, które na dobrą sprawę jeszcze bardziej namieszały, nie przynosząc niczego pozytywnego.

Nie podobało mi się również to, że autor porzucił pewne wątki i nie doprowadził ich do końca. Wydawałoby się, że notes z zapiskami naukowca, przyjaciela księdza, jest ważnym elementem akcji. Jednak pojawia się on marginalnie, dopiero gdy zostaje ukradziony i w sumie nic z tego nie wynika. Podobnie rzecz się ma z postacią doktor Lombard – do końca nie wiadomo czy była postacią pozytywną czy negatywną. Nie wspominam już nawet o ukrytym celu najemników.

Jestem na nie. Stanowczo. Zawiodłam się. Czytając miałam wrażenie, że mam przed sobą niedopracowany tekst, bez myśli przewodniej, wypełniony zapchajdziurami, rozciągnięty i nadmuchany, jakby autor nie wiedział jak zakończyć książkę. A sposób w jaki ją ostatecznie skończył, wypełniając braki fabularne magią i onirycznymi wizjami, zupełnie mnie nie przekonał. Odkładając książkę miałam poczucie straconego czasu. Niestety.

Sierpniowy żar, Andrea Camilleri

Noir Sur Blanc, 2012

Czas nagrania: 7 godz. 40 min. Czyta Dariusz Kowalski

Liczba stron: 288

Takie rozpalone słońcem książki najlepiej czyta się w chłodnych jesienno-zimowych miesiącach. Latem ilość ciepła wchłoniętego z książki i powietrza mogłaby człowieka rozłożyć na łopatki. Tym razem Andrea Camilleri  akcję powieści umieścił w rozżarzonym do białości sierpniu. Miejscem akcji jak zwykle jest Vigata. Bohaterowie również znani. I lubiani. Nawet bardzo.

Są wakacje. Wkrótce przyjeżdża partnerka Montalbano – Livia, a wraz z nią rodzina przyjaciół, dla  których Montalbano wynajmuje położoną na uboczu willę. Zamierza bawić się z przyjaciółmi i odłożyć robotę policyjną na dalszy plan. Tym bardziej, że Livia jasno dała mu do zrozumienia, że tego właśnie od niego oczekuje. Wakacyjną sielankę psują raz po raz kolejne awarie w wynajętej willi. Wkrótce okazuje się, że pod podłogą parteru ukryte jest jeszcze jedno piętro – zbudowane jako samowolka budowlana z nadzieją na jego legalizację w późniejszym czasie. Tam Montalbano dokonuje makabrycznego odkrycia – w skrzyni znajduje ciało młodej dziewczyny. Od tej chwili jest rozdarty między obietnicą złożoną swojej narzeczonej, a swoimi przekonaniami i etyką pracy policyjnej. Początkowo po cichu zaczyna badać sprawę. Jednak prawda szybko wychodzi na jaw. Liwia i przyjaciele wyjeżdżają, a Montalbano zostaje ze swoją pracą i ciężką sprawą o morderstwo popełnione kilka lat temu. Pogoda nie sprzyja myśleniu ani wysiłkowi fizycznemu. Zdaje się też przysłaniać komisarzowi pewną prawdę – młode, atrakcyjne dziewczyny zazwyczaj bezinteresownie nie interesują się podstarzałymi mężczyznami…

Ta powieść pełna jest zaskakujących zwrotów akcji i tropów prowadzących okrężną drogą do prawdy. Jednak jej siła nie leży tylko i wyłącznie w dobrze obmyślanej i sprawnie opisanej intrydze kryminalnej. Camilleri jest niezłym psychologiem – pokazuje jak łatwo jest zawrócić w głowie mężczyźnie, który najlepsze lata ma już za sobą, a który wciąż chciałby czuć się atrakcyjnie dla płci przeciwnej. Autor ten bryluje również w humorze językowym i sytuacyjnym – w przypadku „Sierpniowego żaru” nie jest inaczej. I mimo tego, że wykorzystuje znane z pozostałych powieści chwyty i osoby(Catarella!!!), to wciąż mnie śmieszy. Z tym, że w przypadku tej powieści jest bardziej gorzko i refleksyjnie niż zabawnie…

O audiobooku:

Dariusz Kowalski czyta niespiesznie. Robi długie pauzy. Ale nie jest źle. Chętnie sprawdzę go w innym repertuarze.